Kuzynki

Uwielbiam, kiedy przyjeżdżają do nas goście z Łodzi, powiew dużego miasta. Są u nas raz w roku, na długie letnie wakacje. Honorata jest prawie w moim wieku, ale ja przy niej to jeszcze dziecko. Ona jest jedynaczką, wypieszczona, dobrze traktowana, jak dorosła. Mówi spokojnie, dobiera z namysłem słowa, ładnie układa zdania, pełne takich innych, miejskich wyrażeń. Lubię jej słuchać. Honorata ma zawsze piękną fryzurę. Chodzi w Łodzi do fryzjera, który strzyże jej włosy ostrymi nożyczkami, prawdziwymi fryzjerskimi, które służą tylko do włosów, a nie do wszystkiego i nie są tępe chyba, bo nie zostawiają schodów na blond kosmykach. Jej ubrania też są miejskie. Modna spódnica z nakładanymi falbankami i te boskie klapki z czarną kokardką z przodu. Takie aksamitna, puchowe prawie. Patrzę na jej klapki jak zaczarowana, zamiast patrzeć jej w oczy, więc ona się śmieje, ale jak zawsze serdecznie. Lubimy się mimo tylu różnic, które nawet ja widzę i czuję. Ona jednak jest dobra, miła i nie zadziera nosa, mimo że przyjechała z wielkiego miasta.
Jej mamę też lubię. Ciocia Danka. Pali strasznie dużo papierosów i ma zepsute, czarne zęby, które skrywa pod dłonią, gdy się śmieje. A śmieje się dużo, gdy opowiada zachrypniętym od tytoniu głosem stare historie z lat młodości.
Mama Honoraty jest krawcową, jak dużo kobiet w Łodzi. Jej tata, wujek Edek, to wesoły, miękki facet, żaden twardziel. Może nawet trochę śmieszny, mówi tak dziwnie, powoli, roluje „R”, śpiewnie przeciąga każde słowo, jest mądry w tym, co mówi, więc lubię go słuchać. Pyta nas, dzieci, o nasze własne zdanie i rozmawia z nami, słuchając uważnie naszych odpowiedzi. A na Honoratę nigdy nie krzyczy. Widać, że ją uwielbia, że jest jego oczkiem w głowie. Fajnie mieć takiego tatę. Nawet jak trochę śmieszny. A jak mówi głośno, to tylko wtedy, gdy mój tata w niego wódkę wmusza, bo każdy musi z nim wypić, gdy przychodzi się do nas w gości. Tata stawia i stawia, butelkę za butelką, wujek pije po trochę, a tata czyści po kolei kieliszki, ale to wujek pierwszy się upija, bo nie ma głowy do picia. Dokładnie tak, jak przepowiada jego żona, kończy płacząc, wspominając dawne czasy. Krzyk wujka Edka, to nie krzyk ze złości. Nie z agresji, nikt się go przecież nie boi.
Babcia mówi, że wujek źle słyszy. Urodził się w piwnicy u schyłku wojny, w Niemczech, w Hanowerze, gdzie nasi dziadkowie pracowali przymusowo w jakichś fabrykach. Niedaleko od miejsca, gdzie skryli się przed nalotami, spadła bomba. Był straszny huk, który uszkodził mu słuch. Czasami muszę mu ze trzy razy wszystko powtarzać, ale i tak wujek jest fajny, choć prawie głuchy. Nie rządzi on, tylko jego żona. Ona dyktuje, co wujek ma robić, kiedy i ile jeść, kiedy iść spać, bo zaczyna gadać głupoty. Całkiem inne z nich małżeństwo niż moi rodzice.
Zawsze jest spokojniej u nas w domu, gdy oni są u nas trzy tygodnie w lecie. Nasz ojciec pewnie się wstydzi lać nas na ich oczach, krzyczeć i wyzywać. Cichnie nieco, bo chce pewnie, żeby myśleli, że jest fajny. Ale jak nie widzą i nie słyszą, znowu szybko jest sobą. Więc najlepiej wtedy przez ten czas, gdy u nas spędzają wakacje, zawsze przebywać w ich pobliżu, chować się za plecami cioci, bawić się nieprzerwanie z Honoratą, gadać z wujkiem.
Ona nie umie jednak tak się bawić, jak moja najlepsza koleżanka, Monika. Godzinami ze mną siedzieć na łące, wymyślać niestworzone historie, zrywać kwiaty, pleść wianki albo udawać rodzinę w domku w lasku, schowanym w krzakach bzu. Honoratka lubi siedzieć w pobliżu swojej mamy, słuchać, o czym opowiadają dorośli i nawet brać udział w tych rozmowach nie dla dzieci, wtrącać się w opowieści cioci. Dziwię się, że nikt jej nie każe milczeć, tak jak nam zamknąć buzię i nie wyganiają jej na dwór.
Kiedyś podsłuchałam rozmowę, że Honorata wcale nie jest ich prawdziwą córką. Że wujek i ciocia nie mogli mieć własnych dzieci i wzięli ją z przytułku. Przyglądam się jej więc uważnie, może dostrzegę jakąś różnicę między nią a jej rodzicami. Obserwuję bacznie jej palce i stopy, nos i kształt uszu i doszukuję się podobieństwa u wujka i cioci. Trudno powiedzieć, nie jest do nikogo z nich jednoznacznie podobna. Ale to, że jest tylko jedna, że nie ma ani brata ani siostry, przemawia za tym, że może naprawdę pochodzi z jakiegoś domu dziecka. Inaczej by miała na pewno rodzeństwo, każdy ma. Nie znam nikogo u nas we wsi, żeby miał tylko jedno dziecko. Oprócz oczywiście cioci Krysi, siostry ojca. Ale to już inna historia, tak samo tajemnicza. Musi być w tej historii coś, czego wszyscy się wstydzą, bo nikt nic nie powie, a pytań nie zadajemy, by nie kusić losu i nie oberwać za wścibianie nosa w nie swoje sprawy.
Babcia Jasia jednak trochę mi zdradza i słucham też uważnie, co na wiosce ludzie szepczą. A gdy dorośli nocą gadają przy wódce, udaję, że śpię mocno, choć wtedy tylko nastawiam uszu i chłonę historie o żonatym facecie, niechcianej ciąży, wstydzie na całą okolicę, żale, że nasrała rodzinne gniazdo. Słucham i składam części rozsypanki i chyba rozumiem, dlaczego Agnieszka jest tylko jedna i nie ma taty, który mieszkałby z nią w jednym domu i dlaczego ciocia Krysia nigdy nie zmieniła nazwiska. Na wsi nie ma takich kobiet. Jeśli mają dzieci, mają też mężów, chyba, że owdowiały wcześnie. Lepiej nie mieć dziecka z nieprawego łoża. Takiej, co się puściła bez ślubu, nikt później nie chce, często słyszę. Więc przyrzekam sobie, że dopiero jak się ożenię, pocałuję się z chłopakiem. Lepiej poczekać, aby cały plan, który od dawna snuję w mojej głowie, wyszedł do końca. To byłoby chyba najgorszym dla mnie nieszczęściem, gdybym miała niemowlaka i musiałabym zostać na zawsze w naszej wiosce. Pod jednym dachem aż do starości z moim tatą. Z mamą może bym jeszcze wytrzymała, ale jego i ja i moi bracia chcemy się w duszy pozbyć. Czasami mam takie myśli, że tata ginie w wypadku na drodze, jak jedzie znowu po pijaku, albo spada na niego drzewo, kiedy wycina je w ogrodzie, gdy w połowie zimy zabraknie nam znowu opału. Nie modlę się o to do Boga, wiem, że nie spełniłby moich grzesznych próśb, ale proszę go litość nad nami… Może Pan Bóg sam wyciągnie odpowiednie wnioski…
Ciocia została w takim strasznym domu jak nasz, a dziadek podobno był jeszcze gorszy! Bała się jego ręki, wolała być sama całą młodość, choć miała przystojnych amantów. Dziadek przepędzał ich biciem i krzykiem, by znowu nie zhańbili mu córki, aby nie miała kolejnego dziecka. Gdyby tak było, wyrzuciłby ją na pewno z domu. Ale o tym nie wolno głośno mówić. Mama nigdy nie odpowiada na moje pytania, kim był ojciec Agnieszki i czy jeszcze żyje, a jak tak, to gdzie mieszka.
Ciocia Krysia, kiedy zaszła w ciążę, została wysłana do siostry babci, cioci Jadzi, do Łodzi, szybko, zanim ludzie we wsi zdążyli zauważyć, że brzuch jej rośnie. Tam miała urodzić nieślubne dziecko, bękarta, oddać go do adopcji i wrócić do domu sama. Ciocia jednak zdecydowała się zatrzymać córkę. Przywiozła ją do wsi. Przywiozła wstyd pod dach rodzinny! Babcia Wandzia, która była dobra w wymyślaniu przeróżnych historii, rozpowiadała, że Agnieszka to córka wujka Gienka. Brat mojego taty miał i tak starganą opinię, na każdym końcu Polski kobiety i niechciane potomstwo, a poza tym na jakiś czas słuch i tak o nim zaginął i nie musiała świecić za niego oczami.
Przejmując się nadal tym, co ludzie powiedzą, wieszała pieluchy na strychu, susząc je tam z dala od wścibskich spojrzeń, chociaż była wiosna i piękna pogoda na dworze.
Z czasem ludzie przyzwyczaili się do tej sytuacji i nikt nigdy Agnieszki nie pyta o tatę. Nawet w szkole, tam, gdzie trzeba wpisać jego nazwisko, zawsze pisze: nieznany.
Czasami marzę, abym też tak mogła pisać… Żebym była tylko ja i mama. Może wtedy nadal mieszkałybyśmy u babci i dziadka. Pokój ten najładniejszy, na żółto pomalowany, gdzie wpada dużo słonecznego światła, należałby tylko do nas. Nikt by się nie darł, bo mama nie krzyczy, nie bije, nie targa za włosy i uszy. Nie musiałabym się nią z nikim dzielić, nie urodziliby się żaden brat i żadna siostra… Może mama pozostałyby też nadal taka jak wtedy piękna, w lekkim makijażu, z kręconymi na walki włosami, taka jak na zdjęciach, na których jeszcze nie ma taty, bo siedzi. Tylko ja i ona, z błyszczącymi, zielonymi oczami.
Agnieszka urodziła się w Łodzi i jest z tego dumna. Opowiada, że pochodzi z dużego miasta. Drugiego co do wielkości po Warszawie. W Łodzi mieszka jej idolka – ciotka Marzena, która razem z mężem pracuje w wytwórni filmowej. Czasami, kiedy oglądamy jakiś film, widać na ekranie ich nazwiska. Agnieszka marzy, że jak skończy szkołę, to do nich wyjedzie, jako ich ulubienica odziedziczy po nich kawalerkę w wysokim bloku. Taką z łazienką, wanną i telefonem. Jej się wszystko po ich śmierci należy, przecież jest najstarsza i z samej Łodzi. Wierzę w te wszystkie opowieści i zazdroszczę w duszy, że ona już dobrze wie, gdzie się podzieje, kiedy będzie dorosła. A ja ciągle nie mam pojęcia, chcę tylko stąd uciec, daleko wyjechać, też do dużego miasta, ale kto mi w tym pomoże? Więcej takich krewnych już u nas w rodzinie nie ma, takich bez własnych dzieci. Ciocia Celina tylko, ale u niej też panuje ciasnota.
Czy będę musiała zostać na zawsze we wsi? I z kim się ożenię? Żaden chłopak do mnie nie pasuje. Ci w moim wieku to prawdziwe wieśniaki. Ja chcę takiego delikatnego, miłego, który nie bije się z innymi, nie przeklina i jest inny. Takiego, co do wsi nie pasuje i podobnie do mnie ma głowę pełną marzeń o dalekich podróżach, kolacjach przy świecach. Takiego, który czyta książki i zbiera ze mną polne kwiaty.

3 Antworten zu “Kuzynki”

  1. Uwielbiałem wizyty kuzynostwa. Każdy z nas funkcjonował w nieco innym świecie lecz nie miało to kompletnie znaczenia. Bawiliśmy się doskonale. Kuzynka była bardzo zachowawcza. Wolała oglądać telewizję albo delektowała się rozmową. Uwielbiała pyszności przygotowane przez babcię. Ja z kuzynem goniłem się po podwórku. Bawiliśmy się ze zwierzętami w pobliskim gospodarstwie.

    Chociaż jakbym policzył nasze wizyty u nich to pewnie miało to miejsce raz na rok albo rzadziej.

    Like

Hinterlasse eine Antwort zu Janek Biegulski Antwort abbrechen