List

Wchodzę do domu, a tu ciemno i głucho. Bordowe, ciężkie zasłony w stołowym zaciągnięte jak na noc, chociaż przecież już dawno południe. Czyżby nikt nie napalił w piecu? Czuję chłód, który wieje z każdego kąta. Łapczywie wciągam nosem zapachy, spragniona ciepłej zupy. Brzuch od razu dołącza się, burcząc przeciągle z głodu. Zawsze, gdy wracam po szkole do domu, stół do obiadu jest już nakryty, a garnki brzęczą w kuchni obok. Dziś nie słyszę tej miłej muzyki. Mama rankiem nic nie wspomniała, że jedzie do miasta albo do babci pod lasem. Rozglądam się niespokojnie, rzucam tornister w kąt i szukam jej jak mały przestraszony piesek. Węszę po kątach, po pokojach. Nikogo nigdzie nie ma. Schodzę do piwnicy po zmurszałych schodkach, bez światła, nie mam czasu na szukanie świecy, może poszła tylko po ziemniaki. Wracam do mieszkania, stoję po środku bezradna. Coś nie gra w tym wszystkim. Mój wzrok pada na stół. Stoi po środku pokoju, przy nim zawsze wspólnie siadamy o tej porze do obiadu. Jeszcze szklanki z resztkami herbaty ze śniadania i moja nadgryziona kromka z masłem. Nigdy nie wcisnę więcej niż jeden kęs, za wcześnie. Mama jednak co rano kładzie ją przede mną na talerzyku w różowe kwiatki i zawsze z tym samym zdaniem: „Jedz, bo nie urośniesz.” A ja dobrze wiem, że to nieprawda, wyrastam szybko z ciuchów po starszej siostrze i z butów z niemieckich darów. Na stole leży dziś też popielniczka pełna niedopalonych papierosów. Czyżby był ktoś w odwiedzinach, czy znowu przyjęła pod dach ojczyma? A jeszcze tak niedawno mówiła do nas, że w końcu bez niego będzie cicho, będzie święty spokój, nikt na nas już nie podniesie ręki, a ona da sobie radę sama, bez tego wstrętnego pijaka. Na samą myśl, że go może zaraz znowu zobaczę, usłyszę jego prostackie pieśni po wódce, łzy toczą mi się do oczu
i ściska mnie bolesne w żołądku. Tak nie chcę dzielić z nim naszego domu. Nienawidzę tego człowieka. Boję się jego ciężkich kroków, razów, które rozdziela, gdzie popadnie, przekleństw i obleśnych przymiotników, spojrzeń w moją stronę, kiedy wieczorem przebieram się w piżamę. Nienawidzę, że bije moją mamę, poniża ją na oczach całej wioski, zmusza, by słuchała właśnie jego, pana na nie swoich włościach. Wkradł się tu, w nasze życie, zrujnował nasze gniazdo. Z niego przedwcześnie wyleciała moja siostra, on ja wypłoszył, podły. Nachodził ją, kiedy mama była w pracy. Uciekła w końcu, a ja nie zdążyłam nawet powiedzieć jej do widzenia. Wróciłam ze szkoły tego dnia i widziałam, jak mama płakała, smarkała głośno w chusteczkę. Na pytanie, co się stało i komu, padła jedynie sucha odpowiedź: „Nic ci do tego, nie dla dzieci takie historie.” Widziałam tylko, że sprząta szybkim ruchem białą kartkę leżącą na stole. Gniecie ją jak kulkę jak ze śniegu i pospiesznie wrzuca w ogień w piecu w kuchni. 

Zamyka się pierwszy rozdział. Pierwsze dziecko opuszcza jej dom na zawsze. 

Chwileczkę…!!! Znowu widzę białą kartkę przed sobą. Przebłysk! Deja vu – i ogarnia mnie panika. Właśnie mam ją tu, przed sobą! Sięgam ręką i trzęsę się jak osika. Proszę Boga: „Nie zabieraj mi mamy, nie rob tego, co z siostrą już się stało. Nie daj jej szansy, żeby od nas odeszła. Proszę cię, zawróć ją na drogę do domu.” 

Boję się, ale czytam…

„Szanowni Państwo, ja niżej podpisana… Proszę o przyjęcie do Domu Dziecka dwojga moich niepełnoletnich dzieci…”

Starczy! Dalej nie daję rady i krzyk wypełnia ściany. Padam na podłogę w konwulsjach rozpaczy. Czemu, ona to robi, nie może mi zabrać brata, nie wolno jej odebrać mojej siostry, przecież ja ich tak bardzo kocham. 

Kogo poprosić o pomoc, komu zawierzyć taką tajemnicę, gdzie szukać mamy? Może odwiodę ją jeszcze od tej strasznej decyzji? Może ją jeszcze przekonam i wtedy uda mi się wszystkich uratować. Pojadę autobusem do miasta, znajdę ten sierociniec
i odbiorę Tereskę i Tomka. Przywiozę ich do domu, Utulę, nakarmię i od tej pory będę także ich mamą. Pomogę mojej mamusi, podzielimy sobie obowiązki. Wiem, że dam radę, bo tyle już umiem. Zakasuję rękawy, jakbym chciała sobie sama udowodnić moją wielkość. Sprzątam mieszkanie szybciutko, ścielę dla wszystkich łóżka, rozpalam pod piecem, żeby znów było ciepło, cieplutko i przyjemnie. Oczami wyobraźni widzę młodsze rodzeństwo śpiące spokojnie, każdy w swoim łóżeczku
i mamę zadowoloną i nareszcie spokojną. Siedzi na krześle i nie płacze, błogość maluje się na jej twarzy. Taka jest, jaką zawsze chciałam ją zobaczyć. Dumnie oglądam rezultaty mojej pracy. Pewnie będzie ze mnie zadowolona. Wiem, że teraz ją na pewno przekonam. Wezmę za rękę i pojedziemy wspólnie po młodsze dzieci. Do miasta nie jest daleko. 
A jej podanie…? Zapomnimy o nim obie. Zniszczyć! Podrzeć! Wrzucić do pieca! Chwytam pogrzebacz i rozsuwam rozgrzane fajerki. Białą kartkę zmiętą dokładnie do wielkości kuleczki szybko połykają głodne płomienie ognia. Było, minęło, teraz jest już nowe TERAZ! Tylko ubrać kurtkę i odnaleźć mamę. Odwracam się do wyjścia, już chcę gnać jak na skrzydłach, nagle w drzwiach stoi ona, moja mama. Patrzy na mnie smutno z miną zbitego zwierzęcia. Nic nie mówi, odwiesza płaszcz, ściąga buty. Siada ciężko na krześle i zawiesza na kolanach ręce. Krzyczę całą piersią: „Gdzie są dzieci?!” Chciałabym się rzucić na nią z pięściami, potrząsnąć nią, wyrwać ją z tego przeklętego letargu. „U babci pod lasem. Jak chcesz odbierzemy je razem, zanim zmrok zapadnie…” Nie chcę zmarnować ani minuty, nie wolno czekać, bo się może jeszcze rozmyśli. Wybiegam z domu i lecę, będę gonić, ile sił
w nogach, dalej i dalej, przed siebie. Chcę sprawdzić, czy jej słowa nie kłamią, czy rzeczywiście nie oddała ich nikomu. 

Spotykamy się u babci-leśniczki. Siedzą z nią na ławeczce przed domem. Tomek 
i Tereska, moje dwa serca najpiękniejsze. Nie opowiadam o niczym nikomu, siadam bez słowa obok nich i najpierw głęboko oddycham. Ściskam ich małe, chłodne rączki w mojej rozgrzanej z miłości dłoni. Są tu, obok, jak dobrze. Już nigdy ich nie opuszczę. Wrócimy razem do domu. Widzę mamę z oddali. Krok ma nadal ciężki
i nie patrzy nikomu w oczy. Milczy, zbiera nasze rzeczy, ciągnie malców za sobą, idziemy posłusznie, wszyscy razem, nic się przecież nie stało. 

Po drodze nie wytrzymuję tej ciszy, zaczynam szczebiotać, opowiadać beztrosko, co w szkole, jak dzisiaj  dobrze grałam w klasy, skakałam w gumę i że na w-fie byłam pierwsza w biegach, bo nikt tak biegać nie umie. Mama nie odzywa się ani słowem, idzie przed nami, nie odwraca głowy, żeby spojrzeć, jak to zwykle robi, czy Tomek 
i Tereska dotrzymują jej kroku. 

Jakbym chciała ją spytać właśnie teraz, dlaczego to wszystko i po co? Przecież, popatrz mamo, popatrz, jakie piękne masz dzieci. Tereska, jasnowłosy aniołek, cały w loczkach, a Tomek taki mały, drobniutki, a przy tym taki słodziutki. Zobacz, mamo, odwróć głowę, czemu chciałaś się pozbyć swoich ślicznych maluszków? Oni bez ciebie by nie dali rady, a ty? Ty za bardzo ich kochasz. Ja to wiem doskonale, ja czuję za ciebie. Jestem twoją córką, więc mam serce odziedziczone po tobie. Damy radę, mamo, damy radę, dużo łatwiej nam będzie we dwie dźwigać matczyne troski. Wspomogę cię jak tylko umiem, bo kocham tych malców i równie mocno kocham ciebie.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Blog na WordPress.com.

%d blogerów lubi to: