List 1

Dzisiaj nie ukryję już tego sińca pod wzrokiem wścibskich sąsiadek. Rozmawiają, patrzą ciekawskie. Rozpoznały, że wczoraj za dużo wypił. Stał przecież z innymi chłopami pod sklepem aż do zmierzchu. 

Sama sobie jestem winna, że nie zabrałam dzieci i nie schowałam się u teściowej pod lasem. Aż tak daleko napruty by nigdy nie doszedł. Bił, gdzie popadło, sapiąc przy tym z wysiłku i ledwie stojąc na chwiejnych nogach. Później nie chciałam wpuścić go do łóżka, nie chciałam panu i władcy jak co noc ciała ofiarować. Ileż mogę jeszcze znosić jego ciężkie łapska na podbrzuszu i śmierdzący oddech po tanim winie. Czuję się jak worek pod nim, jak brudna wycieraczka. Takie dni zaraz po wypłacie są najgorsze. 

Jest północ, a on chrapie w łóżku, obmywam krew z bolącego nosa. Stoję przed lustrem i potrafię sama spojrzeć sobie w oczy. Tyle razy przysięgałam na Matkę Boską, że ucieknę w końcu w cholerę. Uchronię dzieci przed bydlakiem. A zamiast tego każdego ranka wstaję i smaruję mu jak służka chleb na śniadanie. Snuję przy tym plany ucieczki, ale tylko w mojej głowie. Wpuściłam go do domu, do mojego gniazda, dałam mu miejsce obok moich dzieci. Uwierzyłam mu na słowo, czemu? Bo umiał mnie wtedy tak delikatnie pieścić? Prawił komplementy jak żaden mężczyzna do tej pory. Skąd takie słowa wynalazł jak poeta, czyżby naprawdę mnie kochał? Nie wiem, kiedy przeszedł metamorfozę, kiedy stała się tak twarda jego ręka. Skąd nagle wypłynęła brutalność, czy tylko może tak dobrze ja skrywał? Nasza miłość, a wierzyłam, że mnie kocha, uciekła przed strachem. 

Dałam jej tak po prostu odejść z naszego domu, nawet jej nie czuje dziś do dzieci. Patrzę w lustro i nie rozpoznaje w nim tej umęczonej kobiety. Widzę za to odbicie śpiących dzieci, stulonych w trójkę na ciasnej wersalce pod oknem. Trzy białe główki wystają jedynie spod kołdry. Śpią, oddychając cicho, do północy chowały się w zimnej komórce, żeby nie wpaść ojcu przypadkiem w oczy. Gdy ucichły krzyki, wróciły na paluszkach do środka. Tak dobrze znają domowe zasady przeżycia. Cichutko, bez słowa, bez najmniejszego mruknięcia, często po ciemku idą do łóżka. „Psst ani słowa”, myślę, „żeby się tylko nie zaczęło się od nowa.” 

Spoglądam w drugi kąt mieszkania, tam, gdzie o tej porze powinna spać Iwona. Nie ma jej, o Boże, pościel jej leży nawet nieruszona. Czyżby nie wróciła wcale na noc? Przestraszona podchodzą do posłania najstarszej córki i dotykam drżącą dłonią zimnej poduszki. Nie, nie czuję wcale jej ciepła, teraz wiem, że dziś w nocy tu nie spała. Kładę głowę na jej posłaniu, łzy cisną mi się do oczu. Coś czuję pod policzkiem, coś szeleści… Podnoszę kołdrę… Biała kartka złożona na dwoje. 

„Proszę nie szukaj mnie, mamo…” Drżę całą i gorąco uderza mi do głowy. Jeszcze tego mi teraz potrzeba, czemu ona mi to robi, dlaczego? Podchodzę do starej szafy w kącie, ogarniam wzrokiem jej półki. Wszystko sprzątnęła do ostatniego łacha. Odeszła, zostawiła mnie potajemnie, moja najstarsza córka. A miała być zawsze przy mnie. Chciałam żyć właśnie przy niej, gdy starość i choroba mnie dopadną. Nadzieję w niej pokładałam. Kto teraz się mną zajmie, kto mi kiedyś pomoże? Czytam dalej jej słowa pewnie pospiesznie nakreślone późną nocą. „Kupiłam bilet do Niemiec, przepraszam, że ukradłam ci całą wypłatę. Inaczej nie mogłam, mamo… Nie umiałaś wyrzucić z domu swojego męża, a ja nie zniosę już dłużej jego łap na moim ciele… Czemu nie chcesz tego wreszcie zobaczyć? Dlaczego nie staniesz nigdy w naszej obronie? Wszystko stracone, mamo, wszystko stracone… Tobie już też niestety nie wierzę.”
To nieprawda, to nieprawda! Co ona za bzdury wypisuje! Ze wciekłością i jednocześnie z rozpaczą drę list Iwony na małe kawałeczki i rzucam go prosto do ognia. Niech te słowa straszne płomienie pochłoną. Może łatwiej o tym po prostu na zawsze zapomnę. Na nic nie ma dowodu…

Mijają dni, a Iwona nie wraca, dzieci codziennie pytają o siostrę. Milczę, taki jaki on milczy na ten temat, wstrętny stręczyciel. Nie ma chwili jednak, żebym rana nie bolała. Dopadają mnie wyrzuty sumienia, bo powinnam ją byłam przed nim ochronić. Zastanawiam się w nieprzespane ze strachu noce, co będzie, kiedy jej teraz nie ma. Mam jeszcze przecież dwie córki … Boję się spojrzeć na nie, żeby czasami nie znaleźć w ich oczach odpowiedzi, która może powiedzieć wszystko. Czuję się jak w pułapce bez wyjścia. Nie umiem walczyć, nie jestem godna bycia matką… Nie mam nikogo, komu mogłabym się wyżalić, zawierzyć moją tajemnicę. Chciałabym dobrej rady wysłuchać od serca, a czuję się taka samotna. 

Nie wiem, kiedy, ale zaczynam snuć mordercze plany wyjścia z potrzasku. Przed przed ostatecznym krokiem powstrzymuje mnie jedynie wizja więzienia i kary, która spotkałaby mnie na pewno za ten niewybaczalny grzech śmiertelny. Litości nad mężem nie mam ani krzyny. Jedyne co czuje to czysta nienawiść do niego. Nie raz sięgam po nóż do szuflady, gdy śpi twardym snem po wódce, ale w uszach dźwięczy mi od razu chrześcijańskie „Nie zabijaj!”

Pewnego ranka, po kolejnej pijackiej burdzie nocą, staje mi przed oczami tylko jedno możliwe zakończenie. Odwożę młodsze dzieci do teściowej leśniczki. Kłamię o wyjeździe do lekarza, do miasteczka, i obiecuję, że zanim się ściemni, to wrócę i odbiorę dzieci. Agnieszka jeszcze w szkole, ale ona da sobie radę. Ona jest taka dzielna. Odchodzę szybkim krokiem, nie obracam się nawet. Ściskam w dłoniach torebkę, a w niej sznurek długi i mocny. Musi wytrzymać, chcę odebrać sobie życie. Dobrze wiem, które drzewo posłuży do mojego planu. Kiedyś na nim wisiała huśtawka. Do gałęzi, która musi udźwignął, dostanę się bez drabiny. Drzewo rośnie wystarczająco daleko drogi, ale na tyle blisko, żeby mnie znaleźć, zanim zapadnie noc. Wiążę supeł mocno, wchodzę na konar, wkładam głowę przez pętlę… Tylko skok dzieli mnie od świętego spokoju. „Dalej, nie bój się”, dodaję sobie odwagi. Nagle ześlizguję się z drzewa nieporadnie. Moja konstrukcja nie wytrzymuje i sznur zrywa się, wisi mi na szyi, a ja niestety żyję. Leżą pod drzewem i patrzę w niebo nade mną. Nagle, Boże, widzę też Ciebie. Czemu płaczesz nade mną? Płacz nad moimi dziećmi… Czemu darujesz mi życia i jeszcze wysyłasz mi ciepłe promienie słońca? „Idź do domu”, mówisz łagodnie jak kochający ojciec. „Idź do siebie, moja córko i zabierz po drodze dzieci… Potrzebują matki, maleństwa, potrzebują najbardziej teraz ciebie…”

2 odpowiedzi na “List 1”

  1. W piwnicy walała się tabliczka cechu rzemiosł różny. Był to ślad po działalności gospodarczej człowieka który przyczynił się do mojego poczęcia. Rodzina nigdy nie chciała wypowiadać się na ten temat. Wszystkie pytania były ucinane. Oficjalna wersja głosiła, że ojciec był pijakiem, odszedł i nigdy nie wrócił.

    W rzekach upłynęło nieco wody. W domowym archiwum znalazłem dokumentację medyczną. Wynikało z niej, że kiedy miałem z dwa lata trafiłem na oddział intensywnej terapii w efekcie pobicia. W ręce wpadły mi protokoły z obdukcji najbliższych oraz sąsiadów Do tego papiery rozwodowe rodziców. Samo uzasadnienie wyroku wiele mówiło.

    Zacząłem drążyć sprawę. W okolicy mieszkał człowiek który pracował w służbie bezpieczeństwa, a potem piastował stanowiska w urzędzie ochrony państwa. Kiedyś zdobyłem się na odwagę. Udałem się do jegomościa zadać kilka pytań. Nie chciał rozmawiać na ten temat. Polecił mi przyjść za kilka dni. Przyniósł mi akta spraw które toczyły się przeciwko mojemu ojcu. Palił papierosy, a ja przeglądałem teczki. Na usta cisnęło mi się słowo terrorysta.

    Polubione przez 1 osoba

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Blog na WordPress.com.

%d blogerów lubi to: