Czerwone


Czerwone jest krzesełko. Wszystkie są w przedszkolu czerwone, ale tylko jedno na oparciu jest czerwono malinowe. Wszyscy chcą mieć to właśnie krzesełko. Każde dziecko w mojej grupie. Norbert przysuwa mi je tak jak wybrance, a ja z dumą przyciągam je do mnie. Bo jest moje, nikt na nie nie zasłużył tak jak ja – najlepsza, bo najmądrzejsza. Czerwone krzesełko ma coś królewskiego. Taki mały tron w moim sześcioletnim świecie. Czerwone są też paski na mojej bluzce. Do dziś mogę oglądać ją na zdjęciu. Tę bluzkę ubrałam właśnie do zdjęcia. Czerwone są też włosy Krysi na tym samym zdjęciu. Już bardzo starym, Sprzed wielu wielu lat. Na zdjęciu włosy straciły ten kolor. Ale nie w mojej pamięci. Czerwone są też maki, które mama maluje. Takie z czarnym środkiem. Uczę się od niej tego tak dobrze, że do dziś inaczej nie umiem maków namalować. Maluję namiętnie laurki. Grubo nakładam farbę, by kwiaty były jak prawdziwe. Takie jak babci Jasi w ogrodzie. Mięsiste, czerwone dalie. Szlachetne róże do krwi kłujące. Obcinam im łepki z zapamiętaniem i wieszam wszystkie na długiej nitce. Potem ciągnę nitkę z kwiatkami przez pół podwórka. Dziś będę miała wesele. Przychodzi Norbert i będziemy świętować nasze dziecięce zaślubiny. Babcia podaje placki ziemniaczane posypane grubo cukrem. Olej wciąga cukier, a śmietana rozpuszcza się od gorąca. Jemy na dworze, na słońcu. Norbert nie chce się jednak żenić. Ciągnie mnie do piasku przy bramce. Chce budować zamki, fortecę z kamieni, Dołki kopać, zasadzkę na Kazika. Zasadzka na dnie wymoszczona pokrzywą, żeby jeszcze bardziej bolało. Naburmuszona siedzę wśród moich kwiatowych girland. No dobra… Idziemy! Kradniemy ze stołu kolejne dwie aluminiowe łyżki. Ile już tych łyżek zakopaliśmy w piasku! Babcia udaje, że tego nie widzi. Pozwala mi na wszystko. Nawet na obfite żniwa pięknych, francuskich kwiatów w jej zadbanym ogrodzie. Wszystko francuskie u babci. Jej kaczki francuskie i francuskie wełniane wzorki na dzierganych swetrach i liczby, które powtarzam płynnie po francusku.

Francuska wełna na dziecięcy sweterek, różowy, widać, że zachodnia. Nigdy go nie skończy. Resztki leżą latami w szafach pokoju na dole. Tam stają też francuskie szklanki z gołymi babami. Jak się je dobrze poślini, znika skąpe bikini. Nagle gołe baby są tak jak je Pan Bóg stworzył. Cotygodniowa ceremonia w sobotnie popijawy przy kartach. Francuski serwis z zielono-złotym wzorkiem. Jadzia go zabiera, kiedy wychodzi za mąż. Lubię go najbardziej. Kiedy wydaję moje weekendowe śniadania dla ciotek i babci, właśnie ten stawiam na stole. Jeszcze wszyscy śpią, a ja już czekam. Kiełbaski na gorąco, gotowane jajka i pajda świeżego chleba z rzodkiewką z ogródka. Pietruszka drobno posiekana jest dla babci. Ona tylko takie kromki je, bo zdrowe. Z pietruszką i solą albo z solą i z koperkiem. A wieczorem z drobno posiekanym czosnkiem. Kilka lat później przerzuca się na corn flakes. Co rano to samo. Miska płatków kukurydzianych z mlekiem, gimnastyka przy otwartym oknie, obmycie twarzy zimną wodą i trochę pod pachami, i bursztyny na szyi. Nigdy ich nie zapomina zawiesić. I wszystko dla zdrowia, którego i tak nie ma.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Blog na WordPress.com.

%d blogerów lubi to: