Nie wiem, jak i gdzie ją poznałam, bo my dzieci z dolnej wioski nie chodzimy bawić się z dziećmi z górnej. Tak było zawsze i tak jest. Tak jak Iza, po prostu pewnego dnia jest. Stoi przede mną, duża, chuda i piegowata, ciemne, piwne oczy pasują do kasztanowobrązowych, równo i ciasno splecionych warkoczy. Chude jak baty. Ma grzywkę tak samo jak ja równo przyciętą nad brwiami. Tylko bardziej bujną niż moja, rzadziutka.
Zjawia się pod naszą bramką pierwszego dnia, kiedy idziemy razem do zerówki. Tylko my dwie z naszej wioski. Inne dzieci są albo starsze, albo młodsze. Iza śmieje się do mnie tak szeroko i szczerze, że od razu ją lubię i maszeruję z nią chętnie, nie zważając na mamę. W ogóle bym nie chciała, żeby mama ze mną szła, bo i po co? Doskonale znam drogę do wiejskiej szkoły. Codziennie prawie nią chodzę z babcią i ciocią na pogaduchy u pani Krysi, nauczycielki. Tej, co wrzeszczy, że niesie się na całą okolicę. Kiedy przechodzę koło szkoły trochę się boję, czy też tak będzie na mnie krzyczeć? Też będzie wyzywać od debili i ciągnąć za ucho?
Mama jak zwykle musi ze sobą taszczyć Artura. Tego też nie chcę, żeby ten mały tam ze mną szedł, to jest tylko mój własny, tylko mój pierwszy dzień w zerówce. Kiedy idę do pierwszej klasy, też tarabanią się za mną, mama i Artur i jeszcze mały Tomek w wózku. Mama Izy nie idzie, bo pracuje w gminie. Jej mama też ma piegi i jest siedem lat starsza od swojego męża, tego się dowiaduję od razu w pierwszy dzień szkoły.
Moja mama jest młodsza od taty, tak, jak musi być. Mamy zawsze powinny być młodsze, no może w tym samym wieku co panowie i mniejsze też muszą być – tak mówi moja mama. Kobieta nie może być większa od męża, bo to źle wygląda. Nie znam takich małżeństw, żeby pan był mniejszy od pani, czasami jest równy, a więc mama ma rację, tak musi być.
Izy mama jest miła, a u nas w domu wszyscy mówią, że nie. Czemu, pytam, ale mama i tata opowiadają jakieś historie, których nie rozumiem. Babcia kwituje krótkim: „To wredne Husowiaki.” Ciocia dodaje: „Oni się wszyscy w rodzinie kłócą i nie rozmawiają latami”. U nas też, myślę sobie. Chyba że coś się w rodzinie wydarzy, ktoś umrze, albo ktoś się urodzi, lub ma się jakiś wypadek i trzeba jechać do lekarza, to wtedy babcia i dziadek albo dziadek i tata znów do siebie przemówią. I wtedy dziadek znów zaczyna do nas na górę przychodzić.
Siada w kuchni na małym stołeczku przy drzwiach i opowiada. Tata też opowiada, ale nie tak dużo. Jak dziadek już sobie pójdzie, mówi, że znów dziadek gadał same głupoty. Czasami nawet nie ma kłótni, a dziadek nagle przestaje zachodzić. Tata mówi, że coś znowu mu na nosie usiadło.
U Izy też tak jest. Ona mieszka w takim pięknym domu, nowoczesnym, wybudowanym z pustaków, a nie w poniemieckim jak my ze starych cegieł. Dom ma dwa balkony, dzwonek u drzwi i jest podzielony na pół, bliźniak mówi się na taki dom. Też bym chciała mieć chociaż pół bliźniaka. Mama i tata mówią, że wybudują kiedyś na łące taki duży dom i każdy będzie miał jedną cześć, czyli wielorak trzeba będzie o nim mówić. Nie mówię tego, ale ja wcale nie chcę mieć takiej części. Nie chcę mieszkać z mamą i z tatą. Ja i tak kiedyś wrócę do babci.
W drugiej połówce bliźniaka, obok Izy, mieszka brat jej mamy, jego żona i dzieci. Też wszyscy mają piegi. I wszyscy się do siebie nie odzywają i Iza też nie wie, dlaczego. Mama zabrania jej odezwać się nawet do kuzynów po drugiej stronie.
Często chodzę bawić się do Izy, bo ma własny, duży pokój i jej młodsza siostra, Ala, nam nie przeszkadza tak jak Artur nam. Rodzice Izy pracują i dopiero późnym popołudniem wracają do domu. Wtedy wiem, że muszę też wracać do siebie. Zawsze jest mi szkoda, że muszę iść. U niej jest tak cicho i mają tyle fajnych rzeczy, których można dotknąć, gdy mama Izy jest w pracy. Na przykład maszyna do szycia, prawdziwa jak u krawcowej w drugiej wsi, chociaż jej mama nie jest krawcową.
Tata Izy jest bardzo spokojny, nigdy nie słyszę jego głosu. Czasami rozmyślam, jak brzmi, kiedy mówi, jaki jest, gdy krzyczy, ale nie mogę sobie tego wyobrazić. Ma długie bokobrody, lekko kręcone. I wcale nie wygląda na siedem lat młodszego od żony.
Iza i ja codziennie chodzimy przez aleję do szkoły. Przychodzi po mnie i zawsze czeka przed furtką. Rzadko zdarza się, aby mnie nie odbierała, nigdy prawie nie choruje. Te dni, kiedy jej jednak nie ma, dobrze pamiętam, bo sama boję się iść przez aleję. Kiedy Iza nie przychodzi, proszę mamę, aby poszła ze mną. A ona wtedy akurat nie chce iść. Musiałaby wyszykować Artura i znosić po schodach na dół wózek dla Tomka.
Idę wiec sama, lecę prawie, poganiana strachem, ile sił w nogach. Nie wiem, czemu aż tak się boję. Chyba najbardziej tych wielkich psów, które czasami zrywają się z łańcuchów i gonią za nami, ujadając jak wściekłe.
Boję się też pijaków. Zawsze pojawiają się ni stad ni zowąd na leśnej drodze. Prowadzą rower, zataczając się albo wpadają do rowu. Jak nie mogą się wygramolić, śpią tam, chrapiąc, aż wytrzeźwieją. Przechodzę cichutko, na paluszkach, wstrzymuję oddech, modlę się do Anioła Stróża, aby mnie miał w swojej opiece.
Nie lubię też takiego miejsca koło Szubarta, tam, gdzie mostek dla krów, żeby mogły przejść ze stajni na pastwisko. Czasami przypomina mi się, że pod tym mostkiem mogli schować się Niemcy z karabinami. Pewnie wycelują we mnie i zaczną strzelać, jak w moim śnie, który często powraca nocą. Tuż przed mostkiem rozpędzam się, biegnę najszybciej jak mogę. Pokonuję go z prędkością strzały i lecę dalej aż do wertepów. Tam powinnam już być bezpieczna. Wertepy to znak, że już niedaleko do szkoły.
Koło wertepów mamy z Izą tajemnicze miejsce, kryjówkę w pniaku po ściętym dębie. Wykopujemy w ziemi skrytkę na nasze skarby i przyrzekamy na Marię Niepokalaną Panienkę i wszystkich świętych, że milczeć będziemy aż po grób i nie wydamy nikomu, gdzie leżą ukryte nasze klejnoty. Dwa kapsle po butelkach to znak czytelny tylko dla nas. Zakopujemy jesienne liście, orzechy, buczynę, szyszki. Kiedy wiosną ziemia odmarza i szukamy tego bogactwa, nie ma po nim ani śladu. Pewnie ktoś nas podglądał przy pracy i okradł bezczelnie. Zaczynamy kopać pułapkę na złodzieja, po lekcjach chowamy się w krzakach i czekamy, aż przyjdzie, złoczyńca zawsze bowiem wraca na miejsce zbrodni.
Tygodniami nic się nie dzieje, nikogo nie obchodzi nasz Sezam, więc Iza wpada na pomysł, żebyśmy kolejne skarby ukryły pod nieszczęsnym mostkiem koło Szubertów, mówi, że tam bezpieczniej. Staram się odwieść ją od tego pomysłu, ale nie zdradzam jej, że po prostu się boję. Wymyślam dzikie historie, straszę zarwaniem mostku, kuszę w końcu, że pokażę jej inne, dużo lepsze kryjówki. „Gdzie?”, pyta w końcu zachęcona. „Pod laskiem, u mnie na łące”.
Następnego dnia po południu Iza przychodzi do mnie. Nie wolno zaprosić mi jej do domu. Mama nie lubi, gdy dzieci przychodzą do nas na górę, bo noszą błoto na schody i musi znowu sprzątać. Biegniemy więc od razu na łąkę, gdzie są moje tajemnicze miejsca: domek w krzakach, cmentarz zwierząt i schodki wyryte w ziemi i w korzeniach.
Rozpiera mnie duma, kiedy widzę, że Iza jest zachwycona i od razu mówi, że będzie przychodzić do mnie codziennie. Bawimy sie tam całą wiosnę. Aż do tego dnia..
Słyszę, że tata mnie woła do domu, a my nawet jeszcze nie wymyśliłyśmy naszego scenariusza dzisiejszej zabawy. Znów woła. Udaje, że nie słyszę. Proponuję, że ja będę mamą a Iza tatą, bo ja jestem mała a ona dużo wyższa.
Tata nawołuje mnie znowu… i znowu.
Zatykam uszy. Tak chcę się z nią tutaj bawić. Ustawiamy puszki, zaczynam gotować i ja jak każda żona chcę mężowi postawiać pod nos przysmaki.
Nagle trzask gałęzi tuż obok nas, w lasku.
To tata! Wpada, wrzeszczy, wygania mnie do domu. Nie nakarmiłam królików. Najpierw muszę wyrwać porządny patyk z krzaków, taki, żeby się nie złamał na tyłku, bo dostanę podwójnie za to, że go nie słucham.
Nie śmiem nawet mu wytłumaczyć, że nakarmiłam króliki od razu po szkole, że pewnie wszystko już zjadły. Gdzie Iza? Rozglądam się wokoło… Poszła, pewnie uciekła w popłochu.
Odtąd nigdy nie chce już do mnie przyjść po południu, lepiej będzie, żebym to ja do niej poszła. Będziemy się u niej bawić i znowu pokaże mi maszynę do szycia i jej tata, gdy przyjdzie do domu nie będzie krzyczeć…

Jedna odpowiedź do “Iza”
Zbliżał się koniec podstawówki. W oko wpadła mi dziewczyna która w trakcie roku dołączyła do młodszego rocznika. Wysoka brunetka, długie włosy, dobrze ubrana. Ktoś mnie uświadomił, że to Iza i przybyła do nas z Austrii. Chciałem ją koniecznie poznać lecz odebraliśmy świadectwa i nic z tego nie wyszło. W ogólniaku kolega przypomniał mi o niej. Dostałem nawet do niej numer. Wymieniliśmy tony smsów. Spotkaliśmy się raz czy dwa. Między nami nie zagrało. Łezka zakręciła się w oku.
PolubieniePolubione przez 1 osoba