Myśli o śmierci


Mama jest dokładnie dwadzieścia lat ode mnie starsza. To łatwe do policzenia, ile będzie miała lat, kiedy ja będę miała dwadzieścia, trzydzieści, czterdzieści…siedemdziesiąt, osiemdziesiąt… Sto… Nie, stu nie dożyje. Nie znam nikogo, kto by tak długo był na tym świecie. Płaczę. Nie chcę, żeby umarła. Zastanawiam się nad tym po raz pierwszy, że mama kiedyś umrze, że pewnie wszyscy, których znam, umrą…, że ja umrę… Myślę, czy kogoś nie będzie mi żal, jak śmierć po niego przyjdzie. Tak, wiem dobrze, kogo, ale wstydzę się własnych myśli.
Nie mogę sobie wyobrazić, że gdy umrę, nie zobaczę nigdy więcej zielonych drzew. Najbardziej szkoda mi właśnie tego widoku. Gałęzi, którymi targa wiatr, zielonych liści, poruszających się przy każdym jego podmuchu. Widoku, który kocham, kiedy promienie słońca przebijają przez zieloną koronę drzewa. Zieloną jak trawa, tej też nie chcę stracić z oczu. Choć niby taka zwykła, taka pospolita. Codziennie po niej chodzę, depczę ją i nie biorę na serio tak jak kwiatów. Te naprawdę szczerze kocham.
Czemu przyjdzie nam wszystkim umrzeć? I co nas po śmierci czeka? Na religii ksiądz opowiada o wspaniałym życiu w raju i o wiecznym potępieniu w ogniu piekielnym. Boję się tej perspektywy. Często, gdy zasypiam, mam przed oczyma tę grubą księgę. Po lewej stronie złe, po prawej dobre uczynki. Plus, minus, minus, plus. Co na końcu przeważy? A jak będzie po równo, co wtedy nas czeka? Czyściec, mówi ksiądz. Ale chyba nie wie, jak długo tam trzeba będzie siedzieć i czekać na zbawienie, bo jak zadaje mu to pytanie, nie ma dla mnie nigdy jasnej odpowiedzi.
Zamykam oczy i wyobrażam sobie, że umieram. Wstrzymuję oddech. Niedobrze się z tym czuję. Łapię powietrze i wiem, że chcę zawsze oddychać. Zawsze żyć, patrzeć na drzewa, czuć ciepło słońca, które miło rozchodzi się po ciele.
Rozkładam kolorowy kocyk pod drzewkiem wiśni w ogrodzie. Czytam i czytam, dopóki słońce nie zachodzi. Nawet nie wiem, kiedy zasypiam. Budzi mnie chłód i myślę, że jestem po tej drugiej stronie. Przecieram oczy, to tylko sen. Cieszę się, kiedy mama mnie woła, a nie wieczne trąby i głos Anioła Gabriela, nawet jak to ten z raju samego.
Mam sześć lat i jestem u babci na wakacjach, kiedy umiera Jarek, brat koleżanki, z którą bawię się codziennie. Jarek pomaga ojcu na budowie domu, dotyka betoniarki, razi go prąd. Łapie mocno i nie puszcza, tak długo, dopóki jego dziadek nie wyrwie kabli z gniazdka. Za późno. Umiera, chociaż ma tylko dwanaście lat. „Bóg tak chciał”, mówią ludzie. Nie rozumiem, czemu Bóg zabiera też dzieci. Jarek leży siny w trumnie. Musze się z nim pożegnać i dotknąć jego zimnej dłoni, bo inaczej będę źle śniła w nocy. I tak mam nocne koszmary. Leżę z Jarkiem w jednej trumnie, ciasno obok niego. Ja jestem ciepła, a on lodowaty. Ktoś sypie na nas ziemią. Mrużę oczy, pluję z obrzydzeniem, chcę się podnieść, lecz jego ręka ciąży mi jak kamień na brzuchu. Nie mam siły, żeby ją z siebie zrzucić. Kiedy widzę nad nami grabarzy z wielką, metalową szuflą, szarpię się, miotam dziko i na szczęście w końcu uciekam. Budzę się zlana potem i pod pupą też mam znowu mokro.
Kolejny pogrzeb też mnie do Boga rozczarowuje, bo zabiera malutką dziewczynkę. Żyła tylko jeden miesiąc. Gdzie jest miłosierdzie niby tak dobrego Boga, o którym ciągle w kościele słyszę? A może Bóg ich zabiera, bo ich bardzo kocha? To ja tak naprawdę nie chcę, żeby mnie kochał. Może później, jak będę bardzo stara, chora i nażyję się do syta. Teraz wolę jeszcze tutaj pobyć, bawić się, zrywać kwiaty.
Nie chcę też, żeby kochał moich braci, ani mamy, ani broń Boże babci i dziadka. Bez nich byłabym sama, samiutka na świecie. Niech zabiera złych ludzi, złodziei, morderców i wszystkich, którzy krzywdzą innych. Układam w głowie całą listę kandydatów, których lekką ręką mogłabym posłać na stracenie. Wystraszam się własnych myśli i proszę Boga o przebaczenie. Może wymaże jeszcze w swojej wiecznej księdze Dobra i Złego ten minus, który właśnie kreśli. Klęknę za to przed każdym krzyżem na rozstajnych drogach, pomodlę się do świętej figury i przyrzekam, że zapomnę o mym wszystkich choćby tylko pomyślanych wrogach.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Blog na WordPress.com.

%d blogerów lubi to: