W Piotrku zakochuję się dokładnie w dzień, kiedy przewozi mnie na swoim nowym składaku. Dostał go na Komunię. Duma mnie rozpiera, że to ja właśnie siedzę na bagażniku jego nowiutkiego roweru. Że to na mnie patrzy, kiedy pcha swój rower, że pyta, czy wygodnie siedzę i czy mi się podoba. Pewnie! I rower i Piotrek. Jego czarne błyszczące włosy i to, że jest dużo starszy, a interesuje się i martwi właśnie o mnie. W marzeniach snuję od razu plany naszego hucznego wesela. Kto będzie dróżką? Patrycja? Nie! Monika! Moja nowa, ale od razu najlepsza koleżanka. Od kilku tygodni tylko z nią się bawię. Albo u niej w domu lub u nas na podwórku. Monika jest mi bardzo bliska, rozumiemy się bez zbędnego słowa. Pokrewieństwo dusz, podobne pomysły na zabawę. Powierzam jej wszystkie moje tajemnice. Wie, że tata mnie bije, wie, jak krzyczy i że go nienawidzę, a ona o tym nikomu nie powie. Jej też właśnie zwierzam się, że mojej wielkiej miłości do Piotrka. Potem do Arka, chłopaka z przedszkola, któremu piszę pierwszy list, też pierwszy miłosny i maluję czerwone serce ze strzałką. Zwijam to moje wyznanie w maleńki kwadracik i chowam pod sweterek, tuż pod samo rozpalone uczuciem serce. W czasie gry w klasy wypada mi moje święte zawiniątko. Zapominam się, gry pod niebo skaczę. Agnieszka od razu chwyta karteczkę i czyta na głos moje wyznania, moje pierwsze dobrze poskładane literki: „Kocham Cię, na zawsze Twoja…” Śmieje się i ucieka z moją kartką do domu. Biegnę za nią, nie chcę, by ktokolwiek poznał moją tajemnicę. Szczególnie tata. Boję się, że będzie lanie za te świństwa, za te głupoty. Miłość jest przecież nie dla dzieci.
Wyrywam jej liścik w ostatnim momencie. Już chciała pokazać go swojej mamie. Uciekam, lecę na oślep, przed siebie, drę na strzępki wyznanie gorącej miłości i topie w śmierdzącym, fermentującym silosie po drugiej stronie ulicy.
Płaczę ze wstydu i złości równocześnie. Teraz będzie mi dokuczać, szantażować, że naskarży, jak nie spełnię jej głupich zachcianek. Nigdy nie mogę mieć swojej tajemnicy. Zawsze ktoś wszystko wywęszy, odkryje, wyśmieje okrutnie. Kolejne miłostki zachowuję tylko dla siebie, noszę w sercu samotnie, analizuję wszystko ale tylko w głowie.
Zwłaszcza tę pierwszą, cielesną. Wakacyjne uwiedzenie, zakazane zabawy. Dzikie fantazje mojej letniej znajomości, skrywane skrzętnie przed światem.
Marzena. Ile ma lat? Na pewno dwa razy tyle co ja. Zjawia się tego lata w willi pod kościołem. Jest jak z innej bajki, nie, z filmu dla dorosłych po dzienniku. W lecie prawie codziennie chodzimy z babcią do ogrodu pani Jańci na plotki, na przyjęcia przy kawie, a w soboty na upragnione kąpiele. Tamtego dnia siedzę w wannie naga, nagusieńka, tylko w białej pianie po samą szyję. Nagle wkracza ona, z piersią jak dla mnie niesamowicie bujną, duże odstające brodawki i lekki meszek na łonie. Duża, dorodna dziewczynka. Nawet włosy ma pod pachą. Patrzę jak zaczarowana, a ona jakby zeszła z obrazu, z aktu, na widok którego każdy by się oblał rumieńcem. I ani śladu wstydu na jej twarzy opalonej. Siada na ubikacji obok i jakby mnie wcale tu nie było, robi siusiu przed niezapowiedzianym wcześniej wejściem do wanny. Tak, ona wchodzi właśnie do mnie. Śmieje się tak ładnie, dmucha mi pianą w oczy i muska mnie zalotnie po włosach. Słowa nie jestem w stanie wydusić. Nigdy nie widziałam gołej kobiety oprócz babci, której muszę od czasu do czasu szorować szczotką plecy.
Ale babcia się zakrywa, tam, gdzie byłby wstyd popatrzeć, nawet ukradkiem. A Marzena jakby czerpała radość, że piana po piersi jej spływa i mój wzrok ląduje na twardej, brązowej brodawce. W końcu chwyta moje dłonie i kładzie je na swoje nabrzmiałe pagórki. Pociera je szybkim ruchem moich małych rączek, aby było jej chyba dobrze. Nagle wstaje i roztacza przede mną swoją nagość, abym mogła dokładnie zgłębić jej anatomię. „Dotykaj, dotykaj, nie musisz się bać, ja nikomu nie powiem.” Porażona bezwstydem dziewczyny zastygam, nie śmiem tknąć jej ciała, ale wzroku nie odrywam od łona. Lekcja życia taka ciekawa, tyle się dziś uczę i nikt się nigdy o tym przecież nie dowie… Marzena ponagla mnie, wyciąga z wody moje ręce, kładzie teraz na podbrzusze, boję się, bo ona jęczy. W końcu wygina się jak kotka, śmieje się, rozkłada nogi szeroko i wkłada własny palec do środka, drga, zamyka oczy i nagle opada do wanny bez siły. „Zobacz, jak pulsuje”, szepcze po chwili. „Też tak chcesz, moja mała?”
Czuję jej palce, tam, gdzie wstyd się gnieździ. Wstaję z wody, zrywam się i wychodzę, a ona śmieje się dziko i lubieżnie.
Spotykam ją jeszcze kilkakrotnie. Babcia za każdym razem wysyła mnie z nią do pokoju obok. Marzena obiecuje grę w bierki, w Chińczyka, a tak naprawdę ma w głowie tylko jedno. Rozsuwa nogi, wkłada palec głęboko, drży, jęczy, pada umęczona, mnie już na szczęście nie potrzebuje do swojej dziwnej zabawy. Wystarczy jej, kiedy na nią patrzę.
Nie rozumiem za wiele z tego, ale czuję dokładnie, że to musi pozostać naszą wakacyjną tajemnicą. Zanim wrócę do domu, chcę i muszę zapomnieć, co widziałam. Wymazuję z pamięci każdy gest Marzeny, każde jej wulgarne słowo. Boję się, że się zdradzę, wygadam na przykład, kiedy będę spała. Wiem, że śpiąc, też można mówić. Artur tak co noc prawie gada, czasami płacze, moczy lóżko, wstaje, chodzi i na drugi dzień nic nie pamięta, ale rodzice się śmieją do rozpuku z jego dzikich nocnych opowieści.
Nie wiem, kiedy Marzena wyjeżdża, nawet się ze mną nie żegna. I nigdy też już nie wraca.
Kolejnego lata zakochuję się w następnym rowerzyście. Ten mnie jednak nie wozi na bagażniku. Wypożycza mi swój rower, żebym się w końcu sama nauczyła jeździć, bo jestem rok starsza od niego, a nadal jeszcze nie umiem. Taka ze mnie łamaga. Strasznie boję się wsiąść na rower bez bocznych kółek. Mama sadza mnie na siodełku i obiecuje, że będzie z tyłu trzymać, nie puści i biegnie za mną. Nawet zgrabnie jadę, prosto, prościutko trzymam się ścieżki. Jestem taka dumna z siebie. Odwracam się do mamy, żeby spojrzeć, czy też mnie pochwali… Nie ma jej, jest daleko za mną… Tracę od razu równowagę, nie umiem utrzymać kierownicy, wpadam do rowu, płacząc. Zdarte kolana i łokcie, krew mi z ręki leci. Jestem wściekła na mamę, czemu mnie znowu kłamie? Taki wstyd przed Arkiem, który stoi i tarza się ze śmiechu. Nie chcę ponawiać próby, uciekam do domu, a on już nigdy się ze mną nie bawi. Kto by chciał się zadawać z taką łamagą? Mija cały rok, zanim nauczę się jeździć na rowerze. Jakoś trudno mi to przychodzi, jak wszystko, gdzie potrzeba ruchowej sprawności. Nie jestem zwinna, nie jestem szybka, nie wspinam się jak inni po drzewach. Marzę po cichu, żeby być jak wysportowana Patrycja, która w biegach prześciga chłopaków, jak zwinna Iza, wisząca na trzepaku, mistrzyni hula hopu. Nawet mama umie chodzić na rękach, stanąć na głowie, zrobić gwiazdę, świecę i koziołki. A ja? Ja się nie chcę ośmieszać. Boję się wysokości, niedobrze mi na karuzeli, nie lubię huśtawki. Nie przeskoczę zwinnie szerokiego rowu, nie zjadę na nartach z góry pod zamkiem. Latem nie umiem pływać, ba, nie wejdę do wody dalej niż po łydki. Zresztą mama i tak mnie zaraz na brzeg wyciąga. Nie wypuszcza za bramkę, bo się coś stanie, bo złamię jeszcze nogę, rozbiję czoło, przejedzie mnie samochód, porwie czarna wołga. Wierzę w końcu w te jej strachy, boję się pójść sama aleją do szkoły, kiedy Iza chora zostaje w domu. Wyjść w nocy do ubikacji na dworze, zejść do piwnicy bez świecy. Widzę wszędzie pełno duchów, zjaw, czyhających na mnie przestępców. Wchłaniam te nie moje lęki, zastraszona czarną perspektywą życia, rozważam każdy krok, dopowiadam tragiczny koniec wymyślonych przez mamę historii. Wierzę jej mocno i święcie, że świat jest zły, ciemny i tak jak ona otaczam murem opieki moich braci. Chodzę za nimi krok w krok, zaglądam, nie spuszczam ich z oczu. Jak coś się stanie, to ja będę winna, że nie byłam przy nich, że nie obroniłam, a takie jest przecież moje zadanie. Nie zabawa, nie śmiechy, i nie ciuciubabka. Nie wolno mi nawet przymknąć oczu, muszę zawsze być czujna, ogarnąć wszystko dookoła. Przewidzieć, co by było, gdyby i zapobiec, zanim będzie za późno.
Zatroskana o dobro innych, nie pamiętam już nawet, kiedy sama przestaję się beztrosko bawić.

Jedna odpowiedź do “Pierwsze miłostki”
Połowa podstawówki. Chłopcy studiowali literaturę dla dorosłych, oglądali kolorowe gazety, zaglądali do różnych miejsc, urządzali krzywe akcje.
Do gustu przypadły mi dwie koleżanki. Marta należała do osób skrytych. Raz po raz udało się z nią porozmawiać o tym i tamtym. Michalina dołączyła do naszej paczki. Jeździliśmy na wspólne wypady po okolicy.
PolubieniePolubione przez 1 osoba