Rozmowy z babcią


Wreszcie idziemy na żwirownię. Tak długo czekałam. Wszyscy tam chodzą, kiedy jest gorąco, tylko my nie, bo ciągle jest robota, chwasty wyrywać w polu, pranie trzeba rozwiesić, kury, króliki – zawsze coś. Ale dziś spełnienie moich wakacyjnych marzeń. Idziemy prawie całą wioską. Monika, Patrycja, Waldek, Marcin i mój ukochany Piotrek. Ten od roweru, ten w czarnych włosach, dokładnie ten, w którym się od dawna kocham.
Stoimy na brzegu jeziora. Wszyscy wskakują do wody radośnie. A ja jak sparaliżowana, nie robię nawet kroku, tylko łzy płyną mi rzęsiste z oczu. Rodzice każą mi ściągnąć majtki i jak inni wejść szybko do wody. Nie! Nie jak inni! Inni mają majtki na pupie, tylko ja mam świecić gołym tyłkiem?! Nie, nie rozbiorę się za nic w świecie!
Patrycja weszła do wody nawet w podkoszulce. Żaden argument nie działa, tata wpada w złość, szarpie mnie za rękę i jednym ruchem zdziera z tyłka gacie.
Zakrywam się ręką wstydliwie przed wzrokiem innych dzieci, Piotrek na szczęście nie patrzy. Czym prędzej czmycham do wody, siadam na brzegu zanurzając mój nagi wstyd. Nie chce się już pluskać i siedzę markotna w zbełtanej wodzie całe tak dobrze zapowiadające się popołudnie.
Mama wie, że wstydzę się rozbierać przed obcymi. Sama zawsze przecież powtarza, by nie świecić pupą. Sama, kiedy się myje w domu, gasi światło i zasłania okno ręcznikiem.
Babcia Jasia jest inna. „Ona nie zna wstydu”, tak mówi mama. Czasami, gdy jestem u babci, szoruję jej plecy twardą szczotką. Siedzi wtedy nagusieńka, bez cienia wstydu, w białej ogromnej wannie. Wieczorem, przed spaniem, przebiera się na moich oczach, stoi tak jak Pan Bóg ją stworzył i nawet nie gasi światła. Nie wstydzi się mojego wzroku. „Kto za starą babą będzie zaglądał!”, śmieje się, gdy pytam, czy się nie boi, że ktoś ją jeszcze dojrzy.
Nagość babci jest tak naturalna, jak cała moja babcia. Czuję się przy niej swobodnie, wtedy jestem i wolno mi być sobą.

Babcia Jasia snuje też często wspaniałe, ale dla wszystkich w rodzinie niemoralne, opowieści. Od samego słuchania moja mama by pewnie osiwiała. Rozmawia ze mną jak z dorosłą, a ja uwielbiam jej słuchać. Opowiada bez żenady o ciążach, skrobankach, o miesiączkach, wacie i o egzotycznych tamponach ze sznurkiem. „Takich nie spotkasz w naszej Polsce”, mawia. Takie noszą tylko baletnice, żeby ukryć krwawienie pod krótką tiulową spódniczką.

Otwieram oczy szeroko, rozdziewam buzię i wyobrażam sobie to wszystko. Jak krew ścieka po nogach, jak się rodzi dziecko i jak się wyciąga siłą te, które jest niechciane.

Mamie słowem nie wspominam, o czym tak z babcią zawsze sobie gadamy. Jej nie mogę nawet zadać pytania, skąd biorą się dzieci. I tak wiem już wszystko dokładnie.
Nikt nas nigdy nie przygotowuje na przyjście kolejnego rodzeństwa. Kiedy mama znika, najczęściej jest to w nocy, nie wiemy, co się z nią dzieje, gdzie wtedy śpi, wszystko wielka tajemnica.
A rozwiązanie później zawsze takie same. Wraca niespodziewanie wynajętym samochodem od jakiegoś wujka albo sąsiada i przywozi do domu kolejnego oseska. Na pytanie, skąd to małe, zawsze pada ta sama odpowiedź: bocian przyniósł.
Patrzę na bocianie gniazdo na zamku w naszej wiosce i nie wierzę w bzdurne opowieści. Dawno są już przez babcię rozwiane wszystkie życiowe wątpliwości. Tylko samo poczęcie trochę pozostaje niejasne. Słyszę nocami rodziców w sąsiednim pokoju, więc choć nikt mi tego nigdy nie objaśnia, sama sobie maluję ten oczywisty tok przyczynowo skutkowy.
Bardziej interesują mnie bóle, parcie i obcięcie pępowiny, sznurka, przez które matka karmi dziecko w nabrzmiałym jak arbuz brzuchu.
Oczami wyobraźni widzę to maleństwo jak łapczywie połyka kolejne smakołyki: pierogi, łazanki, wigilijne kluski z makiem. Po nocach śnię o pęczniejącej mamie, o narodzinach kolejnego rodzeństwa. O skurczach, o krzyku i bólu aż do pęknięcia w kroku. Po malowniczych opowieściach babci zastanawiam się tylko, po co kobiety to sobie robią, po co im tyle tych dzieci.
Wtedy babcia snuje kolejne historie. Że nie sama kobieta temu winna, że nie ma wyjścia, że nie wolno jej odmówić. Winna jest tylko, że nie uważała, że za późno usiadła na misce z octem, co zabija białe szybkie robaczki, co przeszły na nią od męża. Ocet jest po to także, żeby nie powstało niechciane potomstwo. Teraz rozumiem, czemu w sklepie u pani Irki niczego nie ma prawie, ale octu nigdy nie zabraknie.
Kiedy jest za późno i brzuch zaczyna rosnąć, trzeba znowu słuchać męża i jechać do znachorki do miasta, która z brzucha, przez rozwarte nogi, wyciągnie szczypcami to nieszczęście.
Babcia dała sobie odebrać sześcioro takich dzieci, bo nie byłoby dla wszystkich dosyć jedzenia, a dziadek postawił sprawę na ostrzu noża. Najpierw bała się jego pieści, a teraz boi się, że ogień piekielny będzie ją po śmierci trawić.
Zawsze, gdy wraca do tego tematu, gdy opłakuje utracone dzieci, wiem, że znowu jej choroba wraca, że w końcu dziadek ją do szpitala zawiezie i będę na nią długo czekać.
Jej oczy robią się jak szparki, ślina zbiera się w kącikach ust, śpi do południa, a nocami płacze, bo obwinia i dziadka i siebie za śmierć sześciorga niewinnych duszyczek.
„Nawet grobu nie mają. Krzyża nikt im nie postawi”.
Czekam na babcię miesiącami i gdy czasami sama bawię się w piasku, usypuję za nią małe mogiłki, kładę kwiatki, stawiam krzyże, nadaje imiona… trzech chłopców
i trzy dziewczynki…

2 odpowiedzi na “Rozmowy z babcią”

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Blog na WordPress.com.

%d blogerów lubi to: