Dokładnie pamiętam początek mojej przygody z religią. Jest lato, więc nie mogę pójść niedaleko do salki, gdzie ksiądz w zimie uczy. Trzeba iść aż do kaplicy. Jestem jeszcze za mała, bo religia dopiero od zerówki. Mama mi ulega i rozmawia z księdzem. Że niby taka mądra jestem, choć dopiero będę miała cztery lata. Wszystko bym oddała za ten święty obrazek. Biały jak opłatek na Wigilię, tylko obwódki rysunku są czarne. To co w obwódkach trzeba pomalować. Kredki mam. Pudełko z Plastusiem. Wiele razy chciałam ulepić tę figurkę, ale zwykła plastelina nie klei się dobrze i ciągle odlatują mu uszy. Chcę iść sama do kaplicy. Czuję się duża i ważna i nikt nie musi mnie tam zaprowadzać. Mama otwiera mi żelazną bramkę, za którą zwykle nie wolno mi wychodzić. Tym razem mi ufa. Mam tylko się trzymać krawędzi ulicy. Pewnie, że to zrobią. W końcu chcę siedzieć w ławce w kościółku i słuchać zaczarowanych biblijnych. I wiedzieć jeszcze więcej, jeszcze lepiej wiedzieć niż inni w domu. No i ten obrazek! Pomalować pięknie i wkleić do zeszytu w grube linie. Tylko takie były tego dnia w sklepie, a ja nie chciałam dłużej czekać na zeszyty z białymi kartkami. Obrazek trzeba wyciąć z cienkich ramek. Jak zwykle szukamy nożyczek. Zbiegam do babci, bo u niej wszystko leży na swoim miejscu. Nożyczki są w takim zakopiańskim drewnianym pojemniku na rzeczy do szycia. Taka mała rozkładana szafka. Szufladki jak pięterka. I tyle w nich skarbów. Perłowe czerwone guziki lubię najbardziej. Lśnią i iskrzą się, kiedy się je uniesie do słońca.
Chodzę na lekcje religii sama, trzymam się brzegu ulicy. W drodze na lekcje wcale
o niczym nie myślę, ale gdy wracam, zaczyna się film w mojej głowie. Tyle przeróżnych myśli. Pomysłów na lepsze, moje własne życie. Kiedy, gdy będę już duża i odejdę daleko, daleko, może do dużego miasta. Rozglądam się po rowach
i szukam niemowlaka. Może ktoś go wyrzucił, może zostawił, bo nie chciał. Chcę mieć takiego swojego, tylko dla mnie. Urządzę nam mieszkanie na strychu.
W myślach układam cały plan. Maluję ściany, układam książki na półkach
i wszędzie rozkładam białe serwetki. Sprzątam tak dokładnie, że aż pachnie. Wszystko dla mojego dziecka. Sprzątać umiem bardzo dobrze. Kurze wycierać na regałach i układać na półkach moje zwierzątka. Mam ich całą kolekcję. Lubię je sortować. Zwierzęta domowe, leśne, afrykańskie, a na najniższej półce, która nie od razu się w oczy rzuca, ustawiam to, co do innych nie pasuje tematycznie. Artur zbiera żołnierzyki. Jeden ma odłamaną nogę, choć to nie żaden wojenny kaleka. Artur nie umie się dobrze bawić. Wszystko psuje, więc to, co cenne chowam pod moje łóżko.
Potem ukrywam tam książki. Książek nie mam za dużo, ale gdy tylko jestem
u babci, to od razu kupuję. Wyciągam od niej pieniądze, choć wiem, że potem musi brać na kreskę w sklepie. Jednak dla książek zrobię wszystko. W szkolnej bibliotece stoi stół z książkami na sprzedaż. Pani zapowiada dzień przed taką giełdą, żeby przynieść pieniądze. Trzeba znowu jechać po szkole do babci! Uwielbiam zapach papieru i świeżego druku. Przyciąga mnie „Wyspa skarbów.” Nikt nie bierze jej do ręki, bo gruba i mało obrazków. I najdroższa. Ale taka wydaje mi się dostojna, że właśnie tę biorę. Książkami nie muszę się z nikim dzielić. I tak ich w domu nikt nie czyta. Moja pierwsza własna książka to szkolny elementarz. Kupujemy go na wakacjach przed pierwszą klasę. Zanim zacznie się rok szkolny, znam wszystkie czytanki na pamięć. Nie muszę już dawno składać literek. Pani jednak każe mi rozbijać każde słowo na sylaby, sylaby łączyć falbankami w zeszytach. No i po co to wszystko? Niecierpliwie oczekuję, kiedy zaczniemy drugą książkę, gdzie czytanki są dłuższe i mniejsze literki i wreszcie można porządnie sobie poczytać. Wyczytuję wszystko, zanim zacznie się drugie półrocze. I znowu nuda. Czekam na pierwszy dzień w szkolnej bibliotece. Pójdziemy tam dopiero wtedy, kiedy wszyscy będą umieli czytać. Jak dla mnie trwa to całą wieczność. W końcu idziemy do niej po małych schodkach, tuż obok mieszkania pani Krysi. Po lekcjach często udaję, że boli mnie brzuch i mogę zostać wtedy u niej w domu, aż mi przejdzie ta niby kolka. Zabiera mnie wtedy do biblioteki. Tam znajduje czarno-białą książkę o psie. Na imię ma Tezor. Tak kocham tę historię, że kolejnego psa chrzcimy tym imieniem. Jego też kiedyś zabija samochód. Jak i Dianę, Miśka i Pikusia.

6 odpowiedzi na “Przygoda z religią ”
O religii bylo niewiele, bardziej o obrazku. A pozniej zabawki i ksiazki 🙂
PolubieniePolubienie
Lekcje religii były początkiem mojej „naukowej” kariery 😀
PolubieniePolubienie
Ach rozumiem 🙂 Jedno przyczynilo sie do drugiego 🙂
PolubieniePolubienie
Potrzebowałam nauki a małej wsi w latach osiemdziesiątych nie było niczego … siedzieć i słuchać opowieści księdza o biblijnych historiach, herosach, grzesznikach czy gniewie Boga było dla mnie przeżyciem
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Na pójście do zerówki musiałabym czekać wtedy jeszcze 2 lata
PolubieniePolubienie
Glodna wiedzy 🙂
PolubieniePolubienie