Muszę kochać rodziców. Szanować ich, bo są mamą i tatą i tak się należy. Nie srać we własne gniazdo, bo żaden ptak tego nie robi. Nikomu niczego nie mówić, nie opowiadać, co się u nas dzieje, żeby ludzie źle o nas nie myśleli. Trzymać gębę na kłódkę, bo dzieci i ryby głosu nie mają. Nie pyskować, zawsze słuchać, przepraszać za wszystko i za nic, nazywać ojca tatusiem, sam tego od nas wymaga i przez to okazywać szacunek. W myślach obdarzam go całkiem innymi imionami, ale nigdy ich głośno nie wypowiem.
Muszę kochać rodziców, chociaż mój tata nienawidzi swojego ojca. Nie rozmawiają całymi latami. Wyzywa go w kłótniach od najgorszych, a dziadek aż pała nienawiścią do niego. I czego tu się od nich uczyć?
Trzeba kochać rodziców, żeby nie wiem co. Wydali cię na świat, utrzymują, jeść dają, pracują, żeby nas wszystkich utrzymać. Robią dla nas, co tylko mogą. I jakby więcej pieniędzy mieli, to by jeszcze więcej dawali, kupowali, dom by postawili na polu obok, nieba by przychylili. Ale ich nie stać. Wiatr biednemu zawsze w oczy, ale my się może za to kiedyś dorobimy i pomożemy starym rodzicom. Pod dach swój zabierzemy, będziemy doglądać aż do śmierci. Odwdzięczymy się, że żyjemy.
Czcij ojca swego i matkę swoją, czwarte przykazanie. Uczę się katechizmu na religii. Powtarzam, przyglądam się każdemu słowu. A co, jeśli tak nie chcę? Jeśli nie umiem, nie potrafię się zmusić? Czy trafię do ognia wiecznego? A czy Bóg w ogóle zna moje myśli grzeszne? Czy wybaczy tę niemiłość, winę aż po grób, wyrzuci z raju, nawet na czyściec nie skaże? Czeka na mnie piekło, gdzie na pewno się na popiół usmażę? Ale jak mam kochać? Wstydzę się takich rodziców, a co dopiero mówić o kochaniu.
Festyn dwie wsie dalej. Musimy z nim jechać na wiejską zabawę, nie chcemy, ale nie ma nawet gadania. Wstydzę się, gdy zeskakujemy z paki stara-gruchota. Wszyscy się gapią. Ojciec jeszcze nie wylazł dobrze z kabiny, a już okiem łypie, gdzie się za darmo napić, gdzie wódki dostanie. My go wcale nie obchodzimy. Nawet na loda nam nie daje, więc rozglądam się za babcią i dziadkiem, może ich tutaj spotkamy.
Nikogo nie ma. Łazimy po parku w tę i z powrotem. Chodzę za braćmi krok w krok, żeby im się nic nie stało. Odpowiadam przecież głową za nich. Tomek jeszcze mały, a o Artura boję się, by go ktoś nie pobił. Pełno tu takich durnych chłopaków. Co za koszmarny dzień. Na nogach do domu wracać jest za daleko, a i tak Tomek by nie dał rady. Siedzimy, godziny się wleką. Kiedy robi się ciemno i chłodno, siadamy na ławce przy boisku. Prawie już nikogo tu nie ma, oprócz paru obrzydliwych pijaków. Im już nawet wódki nie trzeba, tylko kogoś, kto ich do domu poprowadzi, bo sami na pewno do niego nie trafią i wylądują w rowie razem ze starym, rozklekotanym rowerem.
Ojca nadal nie ma. Tomek prawie płacze, Artur trze oczy ze zmęczenia. Klnę na czym świat stoi, jak stara, tak jak ojciec, kiedy się wścieka. Najgorsze przekleństwa toczą się z mojej buzi jak nieposkromiony górski potok: chuj, skurwysyn, dziad jebany. Dziwię się, że tak łatwo mi to przychodzi. Nieposkromiona gadam, co ślina mi na język przynosi, jakbym czekała na to długie lata.
Jesteśmy sami w parku. Już nikogo oprócz nas tu nie ma. W końcu nadchodzi. Wytacza się jak pijane bydle prosto z krzaków. Milczymy przerażeni. Znamy dobrze ten stan, pijacki amok. Nie śmiemy nawet spytać, gdzie tak długo był, czemu nas samych zostawił.
Wskakujemy na pakę stara jak tresowane zwierzęta, jedno po drugim, posłusznie, bez słowa. Ojciec siada zalany za kierownicę i ruszamy.
W nocy obrzyguje całe łóżko. Kwaśny smród rozchodzi się po ciasnym mieszkaniu. Mama sprząta po nim jak zawsze, czyści podłogę na kolanach, też klnie, ale tylko cicho pod nosem, żeby go nie rozzłościć, bo wiadomo, że jak wypije, wpada jeszcze szybciej w zły humor. Mama nawet nas nie pyta, co się stało, jak było, płucze szmatę, przebiera pościel i kładzie się obok niego do spania. W nocy znowu dochodzą zza ściany ciężkie sapanie i jęki. Nienawidzę ich obydwoje, jego i jej, razem, do kupy! Nie chcę mieć takiej mamy. Zdrajczyni, zawsze po jego stronie.
Rano ucisza nas, wygania bawić się na dwór, by nie zbudzić tatusia, musi się wyspać, bo w nocy był bardzo chory.

3 odpowiedzi na “Czcij ojca swego i matkę swoją”
Az przez monitor komputera poczulam ten kwasny smrod. Bardzo mi przykro, ze przez to wszystko przeszlas, Twoi bracia i mama rowniez. Alkohol rujnuje wiele polskich rodzin, duzo sie o tym mowi, ale to co przezylas to jest niestety Twoje. Co innego wiedziec, a co innego tak zyc. Serce mi peka… Mam nadzieje, ze udaje Ci sie przekuc te negatywne emocje i doswiadczenia w siłę i cos pozytywnego. Znasz moze historie Tony Robbinsa? Bardzo cierpial jako dziecko i nastolatek, mial bardzo toksyczna relacje z matka, a teraz sam ,,naprawia” rzeczywistosc ludzi ❤
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dziękuję za dobre słowa! Ja nie piszę tego, bo trawi mnie złość czy chcę coś komuś wypominać … to chyba jest forma kanalizacji wspomnień, które były moją rzeczywistością ale BYŁY … i były jaki były. Cieszę się, że jest to tylko przeszłość i nie wróci
A Tonego Robbinsa nie znam 🤔☺️
PolubieniePolubienie
Wygoogluj sobie jego historie 🙂
PolubieniePolubienie