Nawet mój piękny, różowy kapelusz na słońce nie pomoże. Wyglądam jak chłopak
i już. Jeśli mama ubierze mi teraz sukienkę, to tylko pogorszy ten i tak beznadziejny stan. Chłopak w sukience! Siedzę na dziadkowym łóżku i płaczę. Łzy kulają się na moje gołe uda. Dziś mam na sobie takie krótkie spodenki, że nawet do kolan nie sięgają. Kończą się w pachwinie i cisną. Już w tamtym roku były za małe, a tego lata znowu urosłam. Wyciskam łzy mocno i mam w sobie okropny żal, wielkie rozczarowanie moim małym światem.
Dziadek zabrał mnie do fryzjera do miasteczka. Pojechałam z nim chętnie, bo w domu obiecał mi, że na pewno będę ładnie wyglądać, że fryzjer tylko samą grzywkę mi przytnie, a reszta będzie dalej rosła.
A teraz co? Nawet ja, choć mała i niby nic nie rozumiem, widzę, jak wszyscy robią wielkie oczy i powstrzymują się od śmiechu. „Kto ścina włosy dziewczynce maszynką?” Przejeżdżam ręką po szorstkiej jak szczotka głowie. Nowa fala płaczu. Słone łzy kapią mi na palce wystające z ze skórzanych sandałków. Teraz nawet te czerwone sandałki wydają mi się nie na miejscu. A tak je lubiłam! Jak tu teraz ubrać do takiej fryzury tę nową sukienkę? A tak chciałam ją nosić tego lata. Przyszła w paczce z Francji. Biała góra, kwiecisty dół. Do tego bufiaste krótkie rękawki na gumkach. Teraz już nic z tego nie będzie. Na zawsze zostaną mi za ciasne krótkie spodenki.
Czuję się strasznie. Omijam lustro, omijam szyby, nie chcę nawet spojrzeć na własny cień na podwórku.
Od tamtej pory nigdy nie mam już długich włosów. Są albo krótko i wygodnie przycięte, lub wolno im rosnąć, ale tylko trochę, tak do brody i wtedy muszę je zakładać za ucho.
Wszystkie dziewczynki, które znam, mają długie włosy, warkocze, piękne dobierańce, a ja proste druty, mysie ogonki.
Chcę być taka jak one, marzę o pięknych fryzurach, o bujnych, złocistych lokach. I o czerwonym moherowym sweterku. Takim, który ma ta mała Agnieszka z pierwszej ławki. Jej mama umie robić na drutach.
Marzenie o wełnianym sweterku zachowuję w sobie przez lata. Miękki, mięciutki, tylko kto mi go udzierga?
Kiedyś tata przywozi z NRD biało-różową wełnę. Cała torba ślicznych mięciutkich kłębków. Na sprzedaż, żeby trochę zarobić. Na szczęście nie znalazł się chętny na te różowe kuleczki. Pakuję wszystkie do worka i jadę na rowerze do ciotki w drugiej wiosce. Mama mówi, że ona umie dobrze robić na drutach i zna się na modzie, bo to taka strojnisia, co tleni włosy i maluje paznokcie.
Czekam na mój wymarzony sweter latami, bo ciotka przeżywa kolejne kryzysy, rozwody, romanse i ponowne rozstania. Wyrzuca męża z domu, nie wraca nocami do syna, pije i zadaje się z dziwnymi typami. Słucham nienasycona tych straszliwych historii. Wszyscy we wsi o niej mówią, a jej matka załamuje ręce, kiedy znika na lata i nikt nie ma pojęcia, gdzie jej szukać. Wraca z wojaży, kiedy nie jestem już dzieckiem, ale też żadna jeszcze ze mnie panienka.
Ciotka pruje zaczęty przed laty sweter. Od nowa bierze miarę ze mnie, kręci głową, tak bardzo urosłam w wzwyż, a jeszcze bardziej wszerz. Dzierga całe lato. Kiedy zmieniam szkołę i idę do liceum do miasta, pakuję gotowe wreszcie mięciutkie cudo, dumna z tego prawie zachodniego sweterka. Tuż obok niego, w małej podróżnej torbie, układam białe lakierki z kokardką z przodu i białą dwuczęściową garsonkę. Piękna: czarna w białe kropki, bufiaste rękawy, marszczona spódnica, szeroki modny pasek na gumce, z przodu klamra – motylek. Duma mnie rozpiera, pewna jestem, że będę wyglądać bosko. Podkradam mamie austriackie rajstopy – kabaretówki ze złotą nitką. Nosi je tylko na święta. Stroję się w pierwszy dzień szkoły od świtu, jeszcze tylko biała plastikowa opaska na włosy od babci. I gotowa!
Maszeruję przez miasto, z wrażenia wchodzę w uliczną latarnię, która niespodziewanie przede mną wyrasta. Uderzam się boleśnie we wzgórek łonowy, zagryzam zęby z bólu, udaję, że nic się nie stało. Przed wejściem do ogromnego gmachu żołądek podskakuje mi do gardła. Strach przed nowym i nieznanym miesza się z dumą, że zdałam egzaminy i zaczynam tę właśnie szkolę, że wszystko idzie, tak jak chciałam. Wszystko według planu, który snułam przez lata: liceum, internat i z dala, jak najdalej od domu.
Poprawiam garsonkę, patrzę, czy buty nadal lśnią tak elegancko. Wchodzę do klasy
i … od razu to czuję. Prawie obracam się na małym obcasiku w moich nowych wężowych lakierkach, teraz tak pokracznych i śmiesznych ja ja cała. Nie, absolutnie, wyjść już nie wolno, więc biegiem zajmuję miejsce pod ścianą. Tam mogę bezpiecznie wcisnąć się w kąt daleki, najdalszy. Dziwne spojrzenia, drwiące uśmiechy, ślepy by zauważył i gruboskórny poczuł, o co chodzi, że coś jest nie tak
i że to chodzi właśnie o mnie.
Męczę się w tej przeklętej, wieśniackiej garsonce. Na przerwie wchodzę do ubikacji, zdzieram chociaż rajstopy ze złotą nitką, wrzucam do teczki, upychając je jak najgłębiej pod książki.
Na drugi dzień nowa szansa, kolejne podejście. Będzie lepiej, bo nowy sweterek taki ładny, mięciutki i przyjemny dla oka.
Tym razem nawet ciemny kąt pod ścianą nie chroni mnie przed salwą śmiechu
z każdej strony. „Ptyś, beza”, słyszę, „U was na wsi się takie pewnie nosi.”
Wstyd pali mnie od środka, zżera straszne uczucie poniżenia. Wieczność czekam całą, aż skończą się te przeklęte lekcje. Chcę wracać do internatu, do swojego pokoju, przebrać się, a sweter wyrzucić najlepiej prosto do kosza.
Nigdy więcej nie paraduję w nim i każdego dnia od nowa mam nadzieję, że klasa szybko zapomni o moich nieudanych występach. Uczę się pilnie nowych reguł, wdrażam je w życie w pośpiechu. Taką lekcję się dobrze pamięta. Obserwuję wszystkich bacznie, analizuję, co się nosi, jak się powinno wyglądać, by nie odstawać od reszty, należeć do tej a nie innej grupy. Nie chcę znowu wpaść w oko niektórym wrednym dziewczętom i być tematem ich wstrętnych plotek na przerwach. Mają mnie długo na językach, nie wybaczają mi mojej wiejskości. Schodzę im z drogi, staram się być niewidoczna. Co rano przed wyjściem do szkoły przyglądam się sobie surowo w lustrze. Kontroluję, zastanawiam nad każdym możliwym spojrzeniem i słowem. Trenuję sie w byciu miejską. Czy mam w sobie
i na sobie coś, co mogłoby zakłuć niemiłosiernych krytyków w oko?
Po dwóch, może trzech latach zlewam się z klasą w jedność, jednolitą masę, nie odstaję już prawie od reszty. Tak jak chciałam, jak wszyscy ode mnie chcieli, ale nie wiem, nie wiem przez długie lata, kim tak naprawdę jestem. Na pewno nie sobą…

6 odpowiedzi na “Dobrze wyglądać”
Nie mialas mozliwosci dowiedziec sie, kim jestes… Ten rozowy sweterek tez byl wyjatkowy tylko w danym kontekscie. Niekoniecznie tak bardzo Ci sie podobal.
PolubieniePolubienie
Nigdy nie slyszalam zwrotu: ,,kulają się”. Czy to jakis regionalizm?
PolubieniePolubienie
Chyba tak, kulki się kulają ☺️
PolubieniePolubienie
Ja wiem ze sie turlają albo toczą 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Tak, te słowa też znam 😊
PolubieniePolubienie
Od kiedy pamiętam miałem problem z modą. Kompletnie nie potrafiłem się poruszać w tej materii. Często zdawałem się na wybory starszyzny. Z trudem dobraliśmy kilka stylówek. Jak przywykłem do nich mi się to trudno było się z nimi rozstać.
W ogólniaku nastąpił jakiś przełom. Chciałem się odróżnić od reszty. We własnym zakresie kupowałem koszule materiałowe, swetry czy bluzy. Nie po drodze było mi z dżinsami które szyto wedle jednego wzoru. Wolałem takie bardziej wyprofilowane. Odszedłem też od sportowego obuwia na rzecz bardziej eleganckich butów.
W szkole średniej zacząłem zwracać uwagę na stylizacje koleżanek. Niektóre panie decydowały się na bardziej odświętne stroje. Lubiłem w nich utopić swój wzrok. Pewne elementy damskiej garderoby uruchamiały potok myśli.
PolubieniePolubione przez 1 osoba