Dżinsy


Też chcę mieć takie dżinsy jak wszyscy. Dekatyzowane, najnowszy krzyk mody. Nawet nie muszą być takie bardzo wybielone jak u Anety Kuriaty, bo jak dla mnie za bardzo rzucają się w oczy ani tak obcisłe jak u Zośki, bo nie mam figury jak ona. Nie lubię, gdy górna fałda brzucha wyłazi nieproszona i odznacza się na pod bluzką.
Zwykle, proste, ale dekatyzowane dżinsy. O katanie już nie wspomnę. Marzę oczywiście o takiej ze stójką i odpinanym, białym kożuchem.
Najmodniejsze rzeczy w klasie mają Aneta, Zośka i Kaśka. Wyglądają czadowo, trochę wrednie, ale bosko. Nastroszone włosy, natapirowane grzywki, duże plastikowe kolczyki w uszach. Ja tego wszystkiego nawet nie chcę, bo się siebie wstydzę, a taka wystylizowana rzucałabym się w oczy. Lepiej być ostrożnym.
Kilka razy wspominam mamie o dżinsach. Słucha, odczekuje odpowiedniego momentu, żeby ojciec miał dobry humor i nie skwitował jej „Odwal się w końcu, przestań marudzić, jedź i kup jej, po co mi marudzisz?”. Przecież i tak doskonale wie, że mama nie ma ani grosza. Nawet jak się skończą zapałki, musi go prosić o dwa złote, aby nas wysłać do sklepu. Zamiast kartoniku, musimy zawsze kupować po małej paczuszce, więc ten sam scenariusz powtarzamy co kilka dni. Kiedy mama zaczyna palić papierosy, podkrada mu drobne z portfela, najczęściej, gdy sobie popije i śpi twardo, że go nic i nikt nie dobudzi.
Kiedy w końcu jedziemy do miasta na zakupy, marzę w samochodzie, jak pięknie będę wyglądać. Wszyscy w klasie już w takich dżinsach dawno chodzą, więc dołączę wreszcie do grupy, a stare spodnie z materiału w kratkę, przetarte w kroku, za ciasne w pasie i w pupie, będę mogła w końcu wyrzucić. Moje pierwsze dżinsy w życiu. W siódmej klasie.
Mama mówi, że może do tego jeszcze jakaś niedroga bluzka się znajdzie. Ojciec zbywa jej uwagę milczeniem. Czuję między nimi napięcie, więc nie włączam się do rozmowy, patrzę z okna, obgryzam paznokcie i jak zwykle bezwolnie poddaję się rozwojowi sytuacji. Nic mi innego nie pozostaje. Wiem, że nie można marudzić, bo skończy się na niczym albo tylko z płaczem wrócę do domu.
Od dawna nie mam ani jednej rzeczy, która by na mnie pasowała, wszystko ciśnie, opina wstrętnie moje pulchne ciało. Pieczołowicie chowam je pod zapiętym na ostatni guzik szkolnym fartuchu. Na szczęście musimy nadal je nosić.
Fartuchy w czasie lekcji muszą być zapięte, tylko na przerwach nauczyciele na to nie zważają. Dziewczyny na każdej przerwie latają po korytarzach, dumnie prezentując stroje, a ja się nigdy na to nie odważę. Nie mam też czego pokazać. Nie mam nic modnego. Skąd one biorą na to wszystko pieniądze? Mają takich hojnych rodziców?
Do sklepu wchodzimy w trójkę, ojciec, mama i ja. Mały ciasny butik w centrum miasta. Czuję się nieswojo, jak w każdym sklepie. Jak w każdym mieście. Nieważne jak dużym. Widzę tę różnicę, między tym, co znam, a tym, co tu spotykam. Mam wrażenie, że się wszyscy na nas gapią, spuszczam głowę, gdy tylko napotkam czyjś wzrok zwrócony w naszą stronę. Czy oni też to czują, że jesteśmy z wioski? Czy domyślają się, naszej biedy? Widzą złość w moim tacie? Zawsze się boję, że zacznie krzyczeć. On nie ma wstydu nawet przy obcych. Byle jaka bzdura wyprowadza go z równowagi i wtedy nie przebiera w słowach, nawet gdy mówi do obcych. Kiedy się mocno wkurzy, brakuje mu tchu i gada jeszcze głośniej, przeklina i pluje pod nogi. Boże, jaki wstyd. „Tylko nie tu”, myślę w duchu. Żeby nie było takiego teatru. Chcę szybko zrobić zakupy i wracać do domu, tam może się drzeć. We wsi nikogo już to nie dziwi. Znany jest na całą okolicę.
Duszę się powoli, nie wiem, czy mogę sama coś wybrać. Sklepik jest pełny takich cudeniek, że pragnęłabym mieć wszystko. Stoję niepewna, czekam potulnie, żeby go nie wykurzyć, żeby nie wyjść z pustą ręką. Tata sięga sam po wieszaki, bierze to, co jemu się podoba, co uważa za odpowiednie dla mnie i przede wszystkim tanie, takie na naszą kieszeń. Rzuca mi jakieś barachło. Już widzę, że w to nie wejdę, a on każe i tak mi przymierzać.
„Niech pan najpierw spyta córki”, słyszę glos sprzedawczyni. „Odważna!”, myślę. „Ubieraj…”, fuka w moją stronę, jakby nie słyszał komentarza. W pasie jak przypuszczałam brakuje kilku centymetrów. Jakby to była moja wina, że nie włażę w ciasne spodnie, ojciec czerwienieje i minę ma już taką, że dobrze znam finał tej historii. W złości rzuca mi kolejne spodnie. Dekatyzu prawie na nich nie widać i odstają w talii.
„Będzie na wyrost!”, rzuca i płaci.
Nie chcę takich wstrętnych spodni. Wielkie mi zakupy!
„Nie słyszałem dziękuję”, mówi, a ja posłusznie wykonuję polecenie, choć nie ma we mnie ani krzty wdzięczności.
Teraz bluzki. Kolejny mały butik. Wchodzimy do środka po wąskich schodkach i od razu ją dostrzegam. Biała w różowe, żarówiaste kropki. Marzenie. Ojciec znowu chwyta pierwszą lepszą koszulkę, kładzie na ladę, a ja tylko się modlę, żebyśmy jej nie kupili.
„To raczej dla starszej pani”, mówi ekspedientka. „Niech pan da córce samej wybrać. Ona już taka duża, pewnie wie, w czym by chciała chodzić.”
„Chcieć może dużo”, ojciec parska niby śmiechem, a ja wiem, że gotuje się w nim w środku. Nikt nie może mu mówić, co ma robić, dawać rad, dyskutować i broń Boże, mieć inne zdanie. Wtedy chamstwo wyłazi z niego tak okrutne, że lepiej wybiec, schować się przed światem, zapaść pod ziemię na zawsze…
Nie mam odwagi powiedzieć ani słowa, chociaż wiem dobrze, co bym chciała, co mi się podoba. Mama jak zwykle się nie wtrąca, żeby nie denerwować tatusia. Stanęło na niczym.
Już mamy wychodzić ze sklepu, gdy nagle znowu ta bluzka w różowe kropki przyciąga mnie jak magnes. Bystra sprzedawczyni podchwyca moje gorące spojrzenie w kierunku upragnionej koszulki. Ściąga ją z wieszaka i wsuwa mi szybko do ręki.
„W tej na pewno byłoby ci ładnie”, mówi łagodnie.
Zbieram w sobie wszystkie siły i rzucam przed siebie: „Tę, tę właśnie chciałabym przymierzyć…”
I postanawiam w duchu, że będę o nią walczyć. Przymierzam, nie czekając na skinienie ojca. Pasuje, jak ulał, czuję się w niej dobrze, fałdy na brzuchu schowane bezpiecznie, dodają poczucia pewności siebie. A poza tym te szałowe, żarówiaste kolory – ostatni krzyk mody w naszej wiejskiej podstawówce.
„Bierzemy!”, słyszę, więc pospiesznie ściągam ją z siebie i kładę na ladę, żeby się tylko nie rozmyślił. Ekspedientka pakuje moją nową, wymarzoną bluzkę do plastikowego woreczka. Wbija cenę w kasie, wypowiada głośno sumę do zapłaty i wtedy zapada cisza, najdłuższe trzydzieści sekund w moim życiu. Dobrze wiem, że to nie nasza kategoria. Każe oddać? Weźmie? Boję się na niego spojrzeć. Skrzyczy mnie, powie, że chyba jestem durna?
Nie, cud się zdarza, sięga po portfel i płaci. Jak zawsze próbuje się targować o parę złotych. Pani zza lady tylko się uśmiecha: „Moje ceny są naprawdę niskie” i nie daje żadnego rabatu. Ojciec, wściekły, stara się żartować, ale nalega uparcie, grozi, że bluzki nie weźmie. Jest mi wstyd, jak za każdym razem, gdy musimy coś kupić. Musi się z każdym o wszystko targować, upierać przy swoim, wymyślać ludziom od zdzierusów, że oskubią nam dupę.
„Nie jesteśmy na targu”, kwituje sprzedawczyni. Widzę, że ojciec kipi ze złości. Rzuca bez szacunku na ladę odliczoną sumę, bez słowa dziękuję wychodzimy ze sklepu. Drzwi zamyka z impetem i zaczyna swoje wrzaski. Tu, na ulicy, wśród ludzi, w dużym mieście. Płonę rumieńcem wstydu, nienawidzę go za to. Marzę natychmiast zapaść się pod ziemię, wiem, że wszyscy na nas patrzą, czuję ten wzrok pełen pożałowania, słyszę drwiące uśmieszki, widzę znaczące szturchnięcia łokciem.
Drugiej bluzki już nie będzie. Mogę zapomnieć. Kurtki ze stójką i kożuchem też nie. Dostaję ją w ósmej klasie, prawie rok później, kiedy moda na takie już i tak przemija. Nikt ich prawie nie nosi, a on mi ją kupuje. Przywozi pewnego popołudnia, bo był w mieście, zobaczył taką na wystawie i cena była dobra.
„Przecież chciałaś mieć taką”, słyszę.
Nie jedziemy już nigdy razem na zakupy i na moje szczęście, bo wstydzę się jeździć z nim gdziekolwiek. Zresztą on i tak sam wszystko nam kupuje. Najlepiej wie, co komu pasuje. Nawet mamy majtki i biustonosze zwozi z targów, na które jeździ sprzedawać gołębie. Sam decyduje kto, co i kiedy dostanie. Car mody rodzinnej. Przechodzę katusze, kiedy muszę to na siebie włożyć, co on dla mnie zaprojektuje. Czarne kozaczki z futerkiem wokół kostki, skórzana granatowa kurtka z felerem na kołnierzu, więc się pod szyją nie zapnie. Nieważne, była tania, spuścili porządnie
z ceny.
Majtki pod pachy, niewygodne biustonosze z nylonu, skarpetki ze sztucznego materiału, w którym stopa okropnie się poci. Nie chcę takich zwłaszcza w lecie, więc upycham je głęboko do szafy. Jedną jedyną parę, która do czegoś się nadaje, w dzień noszę, wieczorem piorę, w nocy suszę i rano wyciągam resztkę wilgoci suszarką do włosów.
Nie wiem, jak ja w oczach innych wyglądam, spuszczam wzrok, unikam spojrzeń, boję się złośliwych komentarzy jak ognia.
Ubieram się tak prosto, czysto i wygodnie. Broń Boże, niech nikt niczego na temat mego wyglądu nie powie. Nie mamy dużego lustra w domu i tym lepiej dla mnie. Nie lubię na siebie patrzeć, nienawidzę tej po drugiej stronie. Gdy słońce czasami zajrzy do pokoju, widzę swój cień odbijający się w błyszczach meblach. Nie jestem pewna, ja czy nie ja… A może to jednak zupełnie ktoś inny…

4 odpowiedzi na “Dżinsy”

  1. Dawno temu. Połowa ogólniaka. J. znałem od kilku miesięcy. Nastał czas kiedy to zapragnęła przedstawić mnie swojej ciotce. W piątek zajęcia trwały krócej. Zabraliśmy rzeczy z internatu. Maszerowaliśmy na dworzec. Popołudniowy pociąg był zatłoczony. Stacja docelowa znajdowała się w szczerym polu. Od domu dzieliła nas przydługa szutrowa droga wiodąca przez pola i las. Maszerowaliśmy w zwartym szeregu wraz z pozostałymi pasażerami którzy zakończyli podróż.

    W sobotę wybraliśmy się na targ. Zima dawała o sobie znać coraz bardziej. Ciotka nalegała aby jej podopieczna zadbała o ciepłe ubranie. Przemierzaliśmy od stoiska do stoiska lecz wybór był dość skromny. Niedaleko otworzyli ciucholand. Tam wszystko było na wagę. Do domu wróciliśmy z toną zakupów. Pokój telewizyjny zamienił się w salon mody. Pomiędzy paniami dochodziło do spięć w kwestiach stylizacji. Zrobiło się późno. Część ubrań odnieśliśmy do sklepu. Kilka egzemplarzy powędrowało do krawcowej.

    Klientka która była przed nami oddawała do przeróbki spódniczki oraz sukienki. Takowe miały zostać zwężone oraz skrócone aby jeszcze z większym akcentem oddziaływały na męską część społeczeństwa. J. zainspirowała się zasłyszaną rozmową. Kiedy wyszliśmy zadała mi kilka pytań aby upewnić się, że takie stylizacje mają moc sprawczą.

    Polubienie

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Blog na WordPress.com.

%d blogerów lubi to: