Dojrzała jarzębina tak pięknie czerwieni się na drzewach, taka jest piękna i jak co roku oznacza koniec wakacji. Na pierwszego września cieszę się, uwielbiam chodzić do szkoły. Zawsze wydarzy się coś nowego, może nowa wychowawczyni tym razem, a może jakieś nowe dziecko. Chociaż to rzadko się zdarza.
Od dawna sama przygotowuję się na rozpoczęcie roku. Okładam książki, zeszyty, temperuję kredki i sortuję w piórniku od najjaśniejszej do najciemniejszej, albo według kolorów tęczy. Flamastry mam tylko cztery. Innych nie było w sklepie.
I wreszcie nowa linijka. Pół roku mi jej brakowało i zawsze musiałam pożyczać od Izy. Jak większość rzeczy. Nawet na Dzień Nauczyciela, 14 października, kiedy idę bez kwiatka do szkoły, bo mama nie ma pieniędzy, a tata nie chce dać na głupoty, Iza dzieli się ze mną swoim bukietem. Ona ma zawsze najpiękniejsze kwiaty. Goździki mają prawie wszyscy, a jej mam kupuje szlachetne, drogie gerbery albo delikatne, pięknie pachnące frezje. W szkole przed pierwszą lekcją przerabiamy bukiet na dwa. Nawet nie wie, jaka jestem jej wdzięczna, że nie muszę się wstydzić przed panią, że przyszłam w taki dzień z pustą ręką.
Co roku chce być przewodniczącą klasy, ale tym razem wybory wygrywa Kaśka. Rozczarowana nie umiem cieszyć się zastępstwem, nie lubię zajmować drugiego miejsca. Wiem, że Kaśka wygrała nie dlatego, że wszyscy ją tak bardzo lubią, ale ze strachu przed jej mamą, naszą srogą nauczycielką od polskiego i od tego roku wychowawczynią. Ma opinię kosy, każdy jej się boi, drze się na uczniów, ciągnie za uszy, a jak nie zna się poprawnej odpowiedzi, zostawia po lekcjach siedzieć tak długo, nie patrząc, czy masz do domu czym wrócić. Na lekcji panuje cisza jak makiem zasiał. Nikt nie śmie odwrócić się do sąsiada, o nic zapytać, broń Boże nie zostać wywołanym do tablicy. Z polskiego uczymy się dużo, to jedyny przedmiot,
w którym poziomem dorównujemy szkołom z miasta. Ale poziom stresu, strachu przed jej krzykiem i ośmieszaniem na forum klasy, często jest nie do zniesienia. Niektórzy, znając dobrą odpowiedź, zapytani przez nią, bąkają tylko coś pod nosem, a Romek K., który jest bardzo gruby, poci się tak, że mokry jest na czole. Palnie zawsze jakąś głupotę, więc nieraz słyszy: „Tłusta, ciemna masa”. Gotuje się we mnie, gdy widzę, jak ona go traktuje. Drugiego Romka, W., wyzywa od kretynów, debili zbolałych i wyrzuca go co drugi dzień z klasy. Aneta też nie ma z nią łatwo, bo raz widziała ją we Wrocławiu, jak siedziała na kolanach żołnierza, czekając na pociąg do domu. Od tej pory szuka na nią haka, aż wreszcie pewnego poranka, widzi ją znowu w objęciach dużo starszego chłopaka. Kiedy wkracza do klasy
i wyciąga ją z ławki na środek, wszyscy tulimy uszy. Zaraz będzie się działo. „Zachowujesz się jak szmata”, stwierdza. Zapada nerwowa cisza. Po tej akcji zbieram w sobie cała odwagę i ruszam na skargę do inspektora oświaty. Spotykam go na przerwie koło pokoju nauczycielskiego i właśnie wypowiadam pierwsze dwa słowa, kiedy przechodzi obok dyrektor, mąż winnej nauczycielki. Inspektor odwraca się tylko na pięcie i rzuca od niechcenia: „Idź z tym do pana dyrektora.” Opowiadam więc całą historię, jąkając się ze strachu.
Na drugi dzień pierwsza lekcja jest dla mnie zarezerwowana. Za doniesienia muszę ponieść karę. Zaczynamy od odpowiedniego tekstu o zrozumieniu dla słabości drugiego człowieka. Potem pada oskarżenie na mnie za to, co zrobiłam jako dziecko, jeszcze przed laty w szkole podstawowej, a o czym plotkowały między sobą nauczycielki. Kiedy spotykałam się z młodszymi dziećmi po lekcjach, bo chciałam prowadzić grupę zuchów, weszłam do pokoju nauczycielskiego i wyjadłam ze stołu orzeszki. Nigdy nie próbowałam takich egzotycznych cudów, widziałam je tylko na zagranicznych filmach. Nie mogłam powstrzymać się, żeby nie spróbować, a jak miałam jeden w ustach, nie cofnęłam ręki z talerzyka, dopóki nie wydziobałam wszystkich. Miałam nadzieję, że nikomu to się w oczy nie rzuci.
A jednak. Teraz stoję ja na środku klasy pod tablicą, mała bezczelna złodziejka. Najchętniej zapadłabym się pod ziemię, wszyscy świdrują mnie oczami, a pani wrzeszczy, że pół szkoły pewnie słyszy, że ukradłam, podła donosicielka.
Pierwszy raz w życiu na świadectwie widnieje czwórka z polskiego i nie mam wzorowego zachowania, tylko poprawne. Świat się wali dla mnie, bo w ogóle nie wiem, czym na to zasłużyłam. Moje wypracowania były zawsze najlepsze,
a gramatykę umiem jak nikt inny w klasie. Wewnętrznie krzyczę: „Dlaczego?”
Jeszcze przed końcem na wakacji wyczytuję wszystko z podręczników polskiego, biologii i historii. Te przedmioty lubię najbardziej.
Matematyki nie lubię i zauważam, że z roku na rok coraz mniej rozumiem. Nie znoszę, kiedy dostaję nie najlepsze stopnie. Zawsze chcę być pierwsza.
Kiedy w końcu we wrześniu rozpoczynają się lekcje, szara codzienność nagle nabiera innego tempa. Inna rutyna. Rano wstaję bardzo wcześnie, żeby umyć głowę. Włosy tłuszczą mi się okropnie i nigdy nie wyszłabym bez umytych z domu. Nie mamy ciepłej wody, więc nalewam do miski tak zimnej, że skóra zbiega się nieprzyjemnie, aż boli. Mama ciągle powtarza, że się przeziębię, ale ja wolę być chora niż wyglądać jak niedomyta.
Mama śpi do ostatniej minuty i potem spieszy się ze wszystkim, więc postanawiam bardzo wcześnie, że sama będę robić sobie śniadanie. Moje kromki i tak są lepsze, ładniej wyglądają, smakowiciej. Równo pokrojone, dokładnie posmarowane margaryną, od brzegu do brzegu skórki i żadnych śmierdzących pasztetów.
Nienawidzę się spóźniać, więc wychodzę z domu bardzo wcześnie. Stoję na przystanku zawsze pierwsza. Patrzę w stronę domu Moniki i czekam, aż przyjdzie
i usiądzie obok mnie na ławce. Moja najlepsza koleżanka. Umawiamy się każdego popołudnia, od lat, zawsze tak samo cieszymy się na wspólny spacer. Dwa kierunki: do lasu, przez aleję albo czarną drogą, do grodziska, a jak czasu mamy więcej, to na zalew, na tamę, złapać ostatnie promienie słońca, patrzeć na wodę, rzucać na fale kaczki, komu się uda tym razem wreszcie? Z Monika nigdy nie jest nudno. I ona mnie naprawdę rozumie. Chyba dlatego, że mnie słucha. Tak jak ja jej. Wie, o czym mówię, co czuję, nie potrzeba nam długich opowieści. Droga jej też jest trudna, to nas zbliża, scala naszą przyjaźń wieloletnią, i po latach nawet, kiedy nie widzimy się często, wiem, gdzie muszę zacząć. Jest bowiem zawsze tak między nami, jakbyśmy się właśnie wczoraj ostatni raz spotkały. Podobne myśli, podobne uczucia, zachwyt tym samym.
Monika ma zeza i bardzo silne okulary. Długie, szczupłe palce, jasne włosy, bladą skórę i jest cicha. Wystarczy, że jej dziadek i ojciec drą się na całą ulicę, gdy popiją. Obaj to alkoholicy. Mama Moniki, pani Jola, jest miła, a moi rodzice mówią, że zadziera nosa i ma się za coś lepszego.
Lubię do nich chodzić i lubię też ich ładnie urządzone mieszkanie. Skromne, jak
u wszystkich we wsi, ale tutaj jakoś to wszystko jest inaczej, ze smakiem, czasami z pomysłem proste rzeczy. Pani Jola to właśnie umie świetnie: dekorować, meblować, przyozdabiać.
Rodzice mówią też, że trzyma pana Jurka pod pantoflem, bo jest od niego starsza
i przebiegła, więc jej mąż daje sobą manipulować. Nie rozumiem, czego oni od niej chcą, może po prostu jej zazdroszczą, że jest inna. Nie boi się wiejskiej opinii publicznej, stawia kontrę mężowi, pracuje na poczcie i zarabia własne pieniądze. Po pracy chodzi na długie spacery z dużo młodszą koleżanką albo sama maszeruje szybkim krokiem, dla zdrowia i lepszej figury. Latami się z tego śmieją, kiedy obserwują ją z okna. „Jola idzie na jogging”, słyszę co popołudnie. „Nie ma nic do roboty, bo Juruś za żonę wszystko załatwił”.
Nie tak jak mój tato. On nic nie robi, ma mamę od tego. Ona sprząta, gotuje i pierze i tylko ona się nami zajmuje. A gdy ma kilka minut przerwy, parzy kawę i stawia mu przed nosem szklankę. „Cukier i łyżeczka”, pada rozkaz zamiast słowa „Dziękuję”.
Wszystko w domu to babska robota. Nasza mama robi tę babską, ale też chłopską, bo ojciec się nie ruszy. Jak go o coś poprosi, drze się rozgniewany na nią albo od razu nas do roboty zagania. Mama rąbie nawet drzewo, nosi węgiel, a kiedy nie mamy bieżącej wody, targa ją wiadrami od sąsiadów kilka razy dziennie. I to wszystko tuż przed jego nosem, a on siedzi na pieńku przed domem i patrzy na te swoje gołębie. Ojciec nie lubi pracy. Ma ludzi od tego, powtarza, śmieje się i patrzy na nas. Parobki, tania siła robocza.
Ja jako dziewczynka i szkolna prymuska, nie mam aż tak ciężko jak moi bracia. Zwłaszcza Artur. Wstaje co rano o czwartej, kiedy jest jeszcze ciemno, ubiera się szybciutko zaspany i jedzie z ojcem zbierać po wsiach mleko i zawozić je w ciężkich kankach do mleczarni. Nieważne zimą czy latem, w deszczowe dni, na mrozie i w śnieżycy, siedzi skulony na pace rozklekotanego stara. Ojciec nie wychodzi z kabiny, podjeżdża tylko do punktów zbioru, a on mały, trochę dziesięcioletni chłopiec, schyla się i dźwiga te cholerne banki, dwa razy cięższe od niego samego. Szybko nabawia się na całe lata bólu kręgosłupa.
Po wykonanej pracy ojciec odwozi go prosto do szkoły. Nieraz obserwuję z okna mojej klasy, gdy zajeżdża starem na szkolne podwórze, a Artur zawstydzony za każdym razem czmycha czym prędzej do środka, żeby tylko nikt go nie zauważył. Wszyscy się bowiem z niego w szkole śmieją. „Mleczarz” o nim mówią, a to go bardzo rusza. Mnie boli to przezwisko brata, bo wiem dobrze, co za tym się kryje
i jaki jest dalszy ciąg tej historii, o której tu w szkole nikt nie wie, nikt się nie domyśla lub nie chce wiedzieć, jak wygląda nasz dom. Wiadomo, że my słowa nikomu nie piśniemy, że strachu, ale i ze wstydu, a zwyczajem jest ogólnie przyjętym, nie wtrącać się w czyjeś życie. Milczeć, odwracać głowę i udawać, że wszystko jest w porządku. Potem pójść do siebie, wyśmiać, obgadać i zapomnieć.
Artur przysypia na lekcjach, nie rozumie, o czym pani mówi, więc nie słucha, przeszkadza, dostaje uwagi, ale nikt nie łączy tego z jego zmęczeniem
z przepracowania. Stopnie i tak tylko średnie, stają się jeszcze gorsze. Nauczyciele jakby nie widzieli, co się dzieje, a wszyscy inni dorośli, ciocia, babcia, dziadek
i przede wszystkim mama milczą, nie wtrącają się w decyzje ojca. Wszystko to ciągnie się nawet nie wiem, jak długo. Całe nasze dzieciństwo to okres okropnie długi. Wtedy jako dziecko, potem dorastająca dziewczyna, myślałam ze zwątpieniem, że to wszystko nigdy się nie skończy, że nigdy nie ucieknę z tego domu i nigdy nie uda mi się oddalić od przeklętego wiejskiego świata.
Artur nigdy się nie skarży, cicho wypełnia obowiązki, bo to normalne, że trzeba pomóc rodzicom, żeby było lepiej w domu, żeby były pieniądze, których, nie ważne, jak ciężko będzie tyrał, i tak nigdy nie będzie. U nas brakuje na wszystko, ale nie sygnet ze złotego złota na gruby palec ojca. Pokazuje swoją twardą rękę dumny, podkreśla, iż teraz widać, że wywodzi się ze szlachty. Milczymy jak wszyscy…
Bity, poniżany, zawstydzany… Artur znosi cierpliwie swój los zasrany. Czasami mam ochotę go spytać, kiedy płacze, że nigdy tego nie widzimy. Nawet przede mną skrywa się z myślami, nie szuka zrozumienia, czy boi się, że gdy mi wszystko opowie, wezmę go za mięczaka? Kocham go bardzo, krwawi mi serce bardzo, zamykam oczy, przed ciosami, które spadają na jego ciało. Czemu daje to z sobą zrobić, czemu nie chwyci za nadgarstek ojca, może gdyby mu oddał, cofnąłby
w końcu swoją rękę? On od początku, od swego urodzenia, nie wydaje z siebie głosu. Jako niemowlę jest bity, bo płacze tylko w nocy. Gdzie jesteś, mamo? Chce mi się krzyczeć! Dlaczego patrzysz na to? Czemu się dziwisz, że Artur jak płacze to tylko bezgłośnie się zanosi. Twoje syropy na uspokojenie, wywody o Artura problemach z sercem… Nie wiesz naprawdę, o co w tym chodzi? Gdzie się podziało twoje matczyne serce, czemu go po prostu nie obronisz?
Artur ma jedenaście lat, kiedy coś w nim pęka. Bierze sznurek, idzie do stajni i chce się wreszcie stąd wyrwać. Taka szalona próba ucieczki, droga zdesperowanego dziecka. Sznurek zrywa się, pozostaje tygodniowa blizna na szyi. Ani mamie, ani tacie nic nie rzuca się jednak w oczy. I życie toczy się dalej…

2 odpowiedzi na “Chodzić do szkoły”
BOŻE 😦 😦 😦 😦 😦
😦 😦 😦
Jak Artur radzi sobie teraz?
PolubieniePolubienie
Żyje zaraża ludzi optymizmem choć czuję, że nie chce się zastanawiać nad niczym, co było
PolubieniePolubienie