Dla dziadka Kazika
Opływasz w luksusie, który tak sobie właśnie wyobrażamy. Nie inaczej, bo luksus to na wsi nikomu nieznany.
Ty go masz sam dla siebie, z nikim nie dzielisz swego ziemskiego szczęścia. Nie wzruszać cię bieda własnych dzieci i potrzeby małych wnuków. Jak Midas mityczny czego nie dotkniesz zmieniasz w złoto. Jabłka na wspólnych drzewach, porzeczki na krzaczkach po naszej stronie, kury i świnie, które babcia nie dla ciebie hoduje, zabierasz, wywozisz, sprzedajesz, spieniężasz.
Nikt nie wie dla kogo i po co. Jesteś przecież sam, samiutki. Odgrodziłeś się murem od wszystkich, zasiekami ze złotego drutu.
Odtrącasz każdego, bijesz słowem okrutnym, serca pewnie już nie masz. A jak może jest nawet w tobie, to bije tylko dla ciebie samego.
Żaden człowiek nie rodzi się złym, to niemożliwe. Dlaczego jednak, kiedy myślimy
o tobie, nie mamy innego wyobrażenia.
Krzyk, plucie, złowrogie spojrzenie, stos przekleństw, i ciągle obraza majestatu. Nie rozmawiasz z nami latami, nie spojrzysz w twarz nawet bratu.
Ciągle ci mało i mało, Krezusie nienasycony, Za pieniądze sprzedałbyś swą duszę.
Bronisz skarbu brutalnie i nie myślisz nigdy o odkupieniu win i złośliwości. Kładziesz na szalę swoją rodzinę, żonę i dzieci, matkę, ojca i rodzeństwo. Wszyscy omijają cię szerokim łukiem. A ty nadal dumny i myślisz: „Zwycięstwo!”
Kiedy stary jesteś i zaczynasz tracić siły, ciągle trzymasz się kurczowo złotego tronu. Myślisz, że przechytrzysz samego Pana Boga, a jak nie, to zapłacisz mu może słono, ale co tam!
Masz na tyle! Jesteś bogaczem! Grzebiesz w sejfie głęboko schowanym. Sięgasz ręką… ktoś był jednak sprytniejszy… nic nie pozostało!
Wsłuchany w szelest kochanych pieniędzy, nie usłyszałeś nadchodzącej zmiany. Przyszła odwilż, zmienił się stary świat, nowa polityka. Trzeba było iść za duchem czasu, a ty jak opętany liczyłeś, liczyłeś, tylko we własnych oczach najmądrzejszy
i niepokonany. Słowo inflacja jakoś przeoczyłeś.
Nie wyciągasz żadnych wniosków i zaczynasz z Bogiem kolejne negocjacje. Wojna
z rakiem prawie już przegrana, a ty chcesz nadal stawiać swoje twarde warunki. Brak ci pokory, serce zimne do końca. Stoisz przyparty do muru, a nadal rozkładasz bary i krzyczysz: „Ja tu rządzę!”
Starcze śmieszny, pokonany własną bronią Krezusie, wywieś w końcu białą flagę, zwieś pokornie głowę. Przegraj, ale przynajmniej z honorem, pojednaj się, utul dzieci swoje całe życie przez ciebie płaczące. One nie odpuszczają, tęsknią za ojcem, pukają nadal do twardego serca.
Nigdy nie jest za późno, lecz pierwszy krok należy tym razem do ciebie. Umierasz
w końcu samotnie, mamrocząc mi w ucho cicho:
„Gdybym mógł, wszystko bym zaczął od nowa. Od początku, z miłością. Niestety Bóg mnie do siebie woła i za późno na szczęśliwe zakończenie i na nowy początek.”
Słowa te zanoszę jak wici do domu, nikt ci jednak już nie uwierzy. Odchodzisz jeszcze tej samej nocy…

