Kiedy pierwszy raz słyszę rodziców za ścianą nocą, jak stękają, sapią i łóżko kwiczy, nie rozumiem jeszcze wcale, że od tego biorą się dzieci. Wtedy myślę, że to je Pan Bóg zsyła. Usadza je na wielkiej, długiej ślizgawce, takiej prosto z nieba, przez chmury, do samej ziemi, lekko popycha, by nabrały rozpędu i wtedy na Ziemię lecą. Lądują na miękkich, białych poduszkach, a wokół unoszą się puszyste piórka, wirują jak delikatne płatki śniegu. Na końcu tej boskiej ślizgawki stoją odbiorcy niespodzianki, rodzice. Cieszą się bardzo z prezentu prosto od dobrego Boga.
Mama wróciła właśnie ze szpitala, a w beciku Tomek płacze. Ma złamany obojczyk, więc myślę, że może spadł pewnie z takiej ślizgawki, wyleciał z nieba prosto na twardą ziemię. Opowiadam to babci, a ona mówi, jak to jest „naprawdę”. U ludzi jak i u zwierząt. Ze dziecko w brzuchu mamy dojrzewa i rośnie, a potem wychodzi na świat z trzeciej dziurki. I że dziecko powstanie tylko wtedy, gdy są ojciec i matka. Gdy zbliżą się w nocy do siebie ciasno. Po dziewięciu miesiącach ma się potomstwo a ja mam przez to rodzeństwo. Prawie co noc wybudzona przez te ciasne zbliżenia, zastanawiam się, gdzie się pomieszczą w mamie te dzieci. Czy nie za ciasno im
w brzuchu, czy nie boją się ciemności, czy nie zachłysną się wodą i czy pływają jak żaby, czy jak ryby? Kiedy pytam mamę o to, co kotłuje się w mojej głowie, zaprzecza babcinym słowom. Opowiada swoją wersję o bocianie i liściach kapusty. A kiedy nie odpuszczam, bo brak mi w tym wszystkim logiki, bociany przecież też lecą do ciepłych krajów, a dzieci mimo to rodzą się także w zimie, każe zamknąć mi buzię. Nie grzeszyć wobec Boga i nie obrażać wszystkich świętych.
Wierzę babci. Ona nigdy nie kłamie, nie plącze się w odpowiedziach. Opowiada zawsze tak prosto i ciekawie, a najbardziej o czasach, kiedy była mała i żyła jeszcze we Francji. Jak chodziła tam do szkoły i pisała na drewnianych tabliczkach małymi ogryzkami białej kredy. Latem bez butów, zimą nogi owinięte szmatą i okręcone starymi gazetami. Ze zdjęcia patrzy przestraszona, biedna dziewczynka z dziwnym welonem na głowie. To jej zdjęcie z Pierwszej Komunii.
A potem wybuchła wojna. Nie taka straszna jak w Polsce, ponieważ Francja szybko poddała się bez walki. Jednak Niemcy i tak chcieli Paryż zbombardować. Wszyscy wtedy, nawet z okolicznych wiosek, pakowali dobytek do walizek, wsiadali na wozy
i uciekali jak najdalej w popłochu. Babcia, maleńka drobna dziewczynka, niższa od łanów dorodnego zboża, w czasie ucieczki straciła z oczu swoich rodziców. Bezradna stała w polu, patrzyła na oddalającą się karawanę uchodźców i gorzko płakała, drżąc cała ze strachu. Gdy nadciągnęły groźnie grzmiące samoloty, schowała się w łanach kukurydzy. Tam przesiedziała samiutka całą noc. Nad ranem, kiedy zasypiała wyczerpana płaczem i głodem, wątpiąc, czy jeszcze ją ktoś odnajdzie, usłyszała dziwnie znajome glosy, nawoływania po polsku. Zerwała się na równe nogi, wybiegła na polną ścieżkę, wpadając prosto w objęcia rodziców. Od tej pory babcia nie chce i nie lubi podróżować. Przez całe życie nigdzie nie wyjeżdża
i nie żałuje nawet tego, że umierając, nigdy nie widziała morza.
Babcia opowiada też najlepsze bajki. Zawsze te same, ma taki swój stały kanon. Nie zna ich wiele i nie umie fantazjować. Powtarza mi je więc co wieczór, a ja co wieczór wzruszam się do łez albo zanoszę ze śmiechu. Takie mamy z babcią swoje rytuały. Tak jak obiad i kolacja jadane tylko z nią jedyną przy kwadratowym kuchennym stole. I nasze długie, popołudniowe spacery. Na pastwiska po krowy albo na łąki za wsią po pokrzywy dla kaczek i po zdrowe zioła.
Najbardziej lubię jednak chodzić z nią na cmentarz i zapalać świeczki dla nieznanych mi członków rodziny, zanosić im świeże kwiaty. Wycinamy ich całe naręcza w ogródku. Dla jej mamy i później, gdy jestem już trochę starsza, dla jej taty. Babcia czyta mi napisy na płytach nagrobków. Kto leży w tym czy tamtym grobie. Wie wszystko prawie, skąd pochodził, z kim był żonaty, ile miał dzieci
i oczywiście na co umarł.
Za każdym razem zatrzymujemy się przy grobie małego chłopca. Piękny pomnik, nawet ze zdjęciem. Jeszcze wyraźne rysy twarzy, błysk w oku, spojrzenie jednak jakby trochę groźne. Babcia zawsze przynosi mu róże, choć nie należał do rodziny. Kiedyś opowiada mi jego historię, przeplatającą się z jej zżyciem. Chłopiec nie umiał pływać, a poszedł z innymi na pobliską żwirownię, nad wodę, która pochłonęła już wielu. Utopił się nie wiadomo kiedy, nikt bowiem nie zauważył, jak poszedł na dno. Szukano go do wieczora. Na drugi dzień rano leżał martwy na brzegu. Na jego grobie zasadzono czerwoną różę, ukochany kwiat mojej babci. Krzew urósł wielki i kwiaty miał wyjątkowo szlachetne. Babcia za każdym razem podziwiała ją, nie mogła przejść obok spokojnie, aż pewnego dnia nie wytrzymała. Dokładnie w rocznicę śmierci jej matki, 26 maja, zrywa najpiękniejszy kwiat i składa na mogile mojej prababci.
Nocą budzi ją szum wody, potem chłopięcy głos, krzyk przerażający, wyraźna prośba o pomoc, żeby podała mu rękę i wyciągnęła go z wody. Płacz dziecka nie daje jej zasnąć do rana i tak przez kolejny trzy noce. Wyczerpana bezsennością
i wyrzutami sumienia, idzie na cmentarz i podarowaną matce różę odnosi na mogiłę małego topielca. Potem płaci za mszę dla chłopca i od tej pory oboje śpią już spokojnie.

5 odpowiedzi na “Skąd się biorą dzieci”
Wierzysz w takie rzeczy? Jak z ta różą zerwana z grobu i koszmarach? Ja wierze i az mnie ciarki przeszly, jak to czytalam.
PolubieniePolubienie
„Czucie i wiara silniej mówią do mnie niż mędrca, szkiełko i oko”
PolubieniePolubienie
Tez jestem romantyczka ❤
PolubieniePolubienie
☺️
PolubieniePolubienie
tu o tym kiedys troche pisalam, jakbys miala chwilke i ochote 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba