Słodkości

Czekoladki, Michałki, ciągnące karmelowe krówki, kolorowe landrynki i galaretka w czekoladzie i jeszcze ptasie mleczko w pudełeczku – szufladce – z misiem. Wyliczam, o czym marzę, co bym chciała dostać od dziadka Mroza tego roku i proszę pana Boga, żeby nie były to znowu herbatniki deserowe, ani okrągłe, suche biszkopty lub co gorsze długie cukierki na choinkę w kolorowym złotku. Twarde jak kamień. Tych i tak aż do samej Matki Boskiej gromnicznej nie wolno nam ściągać z drzewka. Chyba że jesteśmy u babci Jasi. Jej choinkę opędzlowujemy zawsze z wszystkich słodkości. Dziadek śpi i nie widzi, a babcia na wszystko nam pozwala. Wyciągamy cukierki z papierków, pakujemy pełną buzię, a na gałązkach zostawiamy tylko kolorowe atrapy. Może nikt się nie domyśli, nie dostrzeże naszego łakomstwa. Uwielbienie dla słodkości mamy w krwi po tacie i jego rodzinie, bo wszyscy zajadają się ciasteczkami, słodkimi naleśnikami, byle czym, byle tylko dużo i słodko. Na stole musi zawsze stać ciasto, chociaż prosta babka z cukrem pudrem. Znika w okamgnieniu. Zwłaszcza tata nie umie sobie odmówić. Kiedy nadejdzie zima i wieczory są długie, objadamy się z nudów okrutnie. Nie wystarczają sute kolacje, pełne grubych kromek chleba. Do tego dopychamy się ciastem, truskawkowym kisielem, budyniem najlepiej śmietankowym. I wszystko to na zdrowie, mówi mama. Musimy jeść, żeby dobrze wyglądać, urosnąć, mieć siłę do roboty. Kto duży i silny, ten w życiu zawsze zwycięża. Nie bardzo rozumiem, o jakie zawody w tym chodzi, ale też rozkoszuje się smakołykami. Może ich kiedyś znowu zabraknie, dobrze pamiętam takie czasy, nie całkiem odległe. Nastał wtedy wielki kryzys. Wszystko było na kartki, a na półkach sklepowych stał tylko ocet w butelkach jak po wódce i wstrętna piekąca musztarda. Tej bardzo długo nie lubię, chociaż gdy nic nie ma do chleba, smarujemy nią nasze kromki. Na podwieczorki jadamy też chleb z margaryną i z cukrem. Czasem, gdy mama zbierze śmietanę z mleka kupionego u sąsiadki, wtedy smarujemy nią kanapki. Sypiemy łyżkę cukru i mamy szlachetną wersją naszej popołudniowej słodkiej przekąski. A kiedy kury dobrze się niosą, bo siarczysty mróz już nie trzyma, trzemy prawie codziennie kogel mogel w kubkach, też obficie sypiąc cukier. Najlepiej kogel mogel wychodzi spod zwinnych rąk babci Wandzi. Kremowy. Babcia rozciera wprawną ręką prawie całkowicie cukrowe kryształki. I umie tak szybko ucierać , że kogel-mogel robi się biały i wtedy nie śmierdzi jajkiem. Bo tak naprawdę ja bardzo nie lubię jajek. Lecz w domu często nie ma niczego innego. Babcia Wandzia zna wiele przepisów na pyszności z niczego. Woda, trochę mąki, szklanka cukru i jakoś zawsze jej wyjdzie prawdziwy cud kulinarny. Placki na blasze, czyli na płycie pieca, na patelni opiekane kromki starego chleba otoczone w koglu moglu, ryż z jabłkiem i z cynamonem… Jest także mistrzynią w przyrządzaniu wigilijnych smakołyków. Godzinami stoi w kuchni, miesza w wielkich garnkach do północy. Karp w galarecie, pierogi wszelki maści, ciasta, które potem piętrzą się na stole i starczają aż do nowego roku.
Wtedy bowiem kończymy świąteczną wyżerkę. Chociaż babcię Jasię kocham bardziej, to jednak święta spędzam chętniej w domu, prawie cały czas siedząc u babci Wandzi na dole. Uwielbiam świąteczne przygotowania. Lubię przyglądać się, jak gotuje, jak zdradza mojej mamie i cioci Krysi
tajniki litewsko – polsko – rosyjskiej kuchni. Ale i tak żadna z nich nie gotuje i nie piecze tak jak babcia. Ona nie ma zeszytu z przepisami, wszystko wie, ma w głowie i robi po prostu na oko. No to siedzenie w kuchni z nią do później nocy muszę sobie jednak zasłużyć. Babcia Wandzia lubi, gdy popołudniami, kiedy urządza sobie drzemkę, trzymając stopy w podgrzewanym elektrycznym bucie, takim w kolorze kawy z mlekiem i w czarne kropki, czeszę jej loki lub czyszczę jej paznokcie, drapie po plecach. Kocha, gdy jej czytam, aż zaśnie. Nigdy nie pozwala mi jednaj zaglądać do swoich kryminałów, więc wyczytuję stare gazety, kartki z kalendarza pełne przysłów, anegdot i prognozy pogody na całe lata. Babcia mówi, że kryminały nie są dla dzieci. Sama zaś je wprost połyka, przywozi po pięć sześć książek na tydzień z Gminnej Biblioteki Publicznej. Czasami, gdy zaśnie mocno i powieści bezwiednie wypadają z ręki, nie przestając jej czesać, bezwstydnie łamię jej zakazy i czytam, i czytam, nasycić się nie umiem. Spragniona jestem liter, słów, tekstu nieważne jakiego, byle by była jakaś historia. Fragmenty, jakie mam przed oczy, najczęściej wyjęty są całkowicie z kontekstu. Historie można przecież przerobić, wymyślić jakiś początek i koniec. Myślę więc godzinami, jaki by dodać tu jeszcze wątek, kogo by uśmiercić, kogo z kim ożenić lub wplątać w gorący romans zrobić zabroniony przez rodziców. Uwielbiam takie dramaty, zawirowania akcji, opowieści wzruszające do łez, romantyczne historie pobudzające moje własne tęsknoty. Dobrze wiem, jak będzie wyglądał mój mąż. Pozbierałam o nim informacje w różnych babcinych książkach. Czarne włosy, lśniące ciemne oczy i śniada, oliwkowa karnacja. Kocham go tak gorąco, a on świata poza mną nie widzi, zakrada się do mnie każdej nocy pod okno. Szepczemy sobie czułe słowa, przysięgamy miłość aż do grobu i snujemy plany mojej ucieczki. Najlepiej pod osłoną nocy i na koniec świata. Na białym koniu, ja jestem panną w długiej sukni, a on moim rycerzem. Według tego scenariusza chcę się też zawsze bawić, kiedy jesteśmy wszyscy w domku pod laskiem. Nie lubię jednak już odgrywać zapracowanej mamy, tak jak wszyscy się bawią, staje się teraz dla mnie nudne. Niestety moje wyobrażenia zabaw, nie są mile widziane w grupie. Żaden z chłopaków nie chce być romantycznym kochankiem, sprzeciwiającym się woli mego ojca. Oni chętniej łamią patyki, ostrzą strzały i walczą bez końca, kto silniejszy i przejmie rolę dowódcy bandy. Jak ołowiane żołnierzyki, które każdy z chłopców zbiera z zamiłowaniem. Ciągle tylko strzelanina, wojna. Potyczka, krwawa bitwa. Budują schrony, ostrzą szpady i miecze. To nie moja bajka. A dziewczyny ciągle zajęta gotowaniem w puszkach po konserwach, cierpliwie czekają na mężów, aż wrócą z pobojowiska. Zbierają kwiaty, zioła, plewią niby ogródki. Żadnej z nich nie przekonam, żeby udawała faceta i była moim ukochanym. Dopiero kiedy pewnego lata, podczas wakacji u babci Jasi, poznaję Agnieszkę z wielkiego miasta. odnajduję wreszcie kogoś, kto chce się tak samo jak ja bawić i jej nie przeszkadza, że musi grać chłopaka. Agnieszka nawet trochę tak wygląda i też się podobnie zachowuje. Nigdy nie nosi spódnic, a za to ma krótkie włosy z tlenioną grzywką. Biega szybko, chodzi po drzewach, lepiej od chłopaków kopie piłkę. I ma w sobie coś z przywódcy. Wszyscy się jej słuchają, gdy coś powie wykonują jej polecenia bez mruknięcia. Pół dnia spędzam na boisku obok pałacu w parku, zanim zapyta mnie o moje imię. Potem przychodzi jednak do mnie. I to kilka dni pod rząd. Lubi mnie, tak sobie myślę i jestem nawet dumna. Agnieszka jest zmęczona lataniem za piłką. Robimy sobie domek na stryszku z sianem obok domu babci. Żeby wejść tam, do góry, trzeba się wspiąć po żelaznej drabinie. Ponieważ nie chcemy żadnych innych towarzyszy, wciągamy drabinę zawsze do środka. Taka nasza kryjówka, nasz azyl potajemny. Rozstawiam na stole skradzione w babcinej kuchni smakołyki. Robię na niby kawę w starych kubkach bez ucha. Agnieszka jest chętnie moim ukochanym, ma niski, chrapliwy głos, więc gdy zamknę oczy, a ona coś mówi, wyobrażam sobie, że to mój czarnowłosy. Jesteśmy rówieśnicami, ale ona wie o życiu dużo więcej ode mnie. Zaczyna coraz śmielej uświadamiać mi, o czym tak naprawdę chodzi w świecie dorosłych.

Dlaczego różnimy się z punktu widzenia anatomii i jak to się robi, dowiaduje się właśnie od niej. „Jak chcesz to możemy się też tak pobawić, tak na serio”, proponuje mi pewnego popołudnia. Całuje mnie prosto w usta gładzi mnie i dotyka i sapie przy tym, wyjaśniając, że tak właśnie trzeba. Odpycham ją od siebie, kiedy przypominam sobie, że podobnie brzmią odgłosy nocne moich rodziców. Agnieszka nie odpuszcza. Pcha mnie na siano i każe ściągać majtki. „Będziemy sobie teraz pokazywać”, rozkazuje i robi minę taką, że aż jej się boję. „Ja jestem facetem, ja mam władzę”, śmieję się głośno. Odmawiam stanowczo ściągania bielizny, choć ona już stoi przede mną naga i patrzy mi groźnie w oczy. „Nie? To powiem teraz wszystkim, co ty tu na sianie robisz!” Strach przed nią mnie ogarnia, nie wiedziałam, że jest taka podła. Wszyscy jej uwierzą! „Powiem jutro na boisku chłopakom i twojej babci też powiem”, paple, a ja czuję jak słone łzy lecą mi po buzi. Co za wstrętne dziewczynisko! Błagam ją na kolanach, żeby sobie poszła, ona jednak nie chce mi dać tak łatwo spokoju… bez okupu. Każe ukraść mi dziadkowy kozik z drewnianą rączką, który przywiózł sobie dawno temu z Francji. „Widziałam go, jak coś strugał”, mówi. „Jutro rano czekam na ciebie i na niego koło pałacu. Zrozumiałaś? Kozik albo wszyscy będą wiedzieć, że ty to już także robisz”, rzuca lubieżnie, łapiąc mnie dłonią pod spódnicą. Potem ubiera się, spuszcza drabinę i jakby nigdy nic odchodzi. Nie śpię pół nocy.
Wiem, że nie odważę się nigdy okraść własnego dziadka, ale tak się boję tej głupiej krowy! Rano decyduję, że skłamię, iż tęsknię za rodzicami i braćmi i chcę wracać do domu. Pakuję moje rzeczy po śniadaniu i dziadek odwozi mnie maluchem zdziwiony, bo tego w ogóle nie zna. Normalnie nigdy nie chciałam wracać po wakacjach do domu… a tu… Przerywam beztroski czas i wszystko tylko z powodu tej dziewczyny! Nienawidzę jej i jednocześnie boję się panicznie. Kiedy następnym razem przyjeżdżam do babci, właśnie zaczął się rok szkolny i wiem, że jej na pewno we wsi już nie ma. Czy rozgadała jakieś głupoty o mnie czy ktoś jeszcze się ze mną że chce bawić? Na szczęście wszystko jest po staremu. Marlena woła mnie na huśtawkę. Kazik jak zawsze przychodzi stawiać zamki w naszej piaskownicy. „Jakie szczęście”, myślę sobie, „wyjechała raz na zawsze.” Za rok, kiedy niespodziewanie ją spotykam, odwraca głowę w drugą stronę, jakbyśmy się wcale nie znały. Mam nadzieję, że sobie nie przypomni o mnie. Agnieszka bawi się teraz tylko z Żanetą. Od niej dowiaduję się także całej prawdy o dziwnej Agnieszce. Uciekała z domu, cięła sobie ręce żyletką, kradła, piła i trafiła nawet do poprawczaka. Dziękuję panu Bogu, że udało mi się więc prawie bezboleśnie wyjść może z wielkiej opresji. Nikomu nie zdradzam, co mi się przytrafiło tamtego lata. Wstyd byłoby mi nawet przed babcią. Kilka lat noszę w sobie strach, że Agnieszka może znowu powróci i się na mnie zemści. Zniszczyła mi mój spokój. A mojego domku w szopce na sianie nigdy więcej już nie odwiedziłam.

2 odpowiedzi na “Słodkości”

  1. W domu zawsze było coś słodkiego. Babcia co tydzień szykowała blachę jakiegoś ciasta. Jak nie miała pasma na pieczenie to odwiedzała pobliską cukiernię bądź zlecała to komuś. Chociaż państwowe wyroby wydawały się jakieś kulawe.

    Polubione przez 1 osoba

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Blog na WordPress.com.

%d blogerów lubi to: