Święta są jak rozdwojenie jaźni. Czekam na nie, a jednocześnie chcę, aby rano się obudzić i dzień jest całkiem zwykły jak bułka z masłem. Nie! Jak chleb żytni tylko z dodatkiem mąki pszennej. Okrągły bochenek z papierową naklejką na wypieczonej skórce. I wszystko. Żadnych szynek, tłustego boczku, czy swojskiej kiełbasy cuchnącej na całą lodówkę. Smród czosnku gryzie w nosie. Kiedy dobrze nie owinie się w worek tych wszystkich pieczeni według ruskich przepisów babci, każde danie smakuje tak samo, bo wciąga tylko jedno: zapach tłuszczu, cebuli podsmażonej na świńskim smalcu. Jak ja tego nie lubię! Duszę się, a jednocześnie masochistycznie wciągam swojskie zapachy. Tak właśnie pachną i cuchną każde święta. I jeszcze tarty chrzan, dopełnia paletę zapachów i smaków. Drażni nozdrza, zmusza do płaczu. Tak samo jak krzyk ojca, wdziera się w świąteczny nastrój. Zły humor, lanie, czy palnięcie gdzie popadnie. Napięcie rośnie, światełka na choince zgasły. W tym roku nie będzie sztucznych świeczek, lampek z wtyczką do prądu, do gniazdka, które tkwi za daleko. Tak odległego, że trzeba by było przedłużacza z kostką. Tym razem lampki spaliły się kompletnie. Małe żaróweczki trzeba by było wykręcić i kupić w mieście nowe. Nie musimy lecieć do cioci, nawet ona takich nie ma. Nie trzeba iść po prośbie. Udajemy świąteczny nastrój. Święta pokoju i miłości. Zmuszani do modlitwy w gronie niby najbliższych a tak naprawdę odległych mi krewnych. Co poradzę na to, że ich nie kocham. Dziwaków.
Strzelam jak z automatu „Ojcze nasz, któryś jest w niebie…” Kiedy ojciec jest bardzo głodny, kończy się tylko na tym. Na szczęście na obiad nie było tłustych śledzi i ziemniaków w mundurkach. Pościliśmy dziś dłużej, więc zasiadamy wygłodniali do stołu pospiesznie. Ojciec odpuszcza nam cały różaniec, nawet jednej dziesiątki nie musimy zmawiać w jego intencji. „Post mu zrobi lepiej, niż każdy pojedynczy koralik”, myślę złośliwie. I mowę świąteczną też skraca. Co roku jest i tak o tym samym, że powinniśmy się kochać. Jego kochać i mamę. Szanować rodziców i wszystkich starszych. Słuchać bez słowa sprzeciwu, pomagać w domu aż do bólu pleców. Roboty się nie bać, bo uszlachetnia, nie kłamać, bo Bozia nam język upierdoli za oszustwa. Odrąbie paluszki za złodziejstwa, więc nie kraść, nie tykać nie swego. Nie kłócić się, cicho siedzieć i tylko słuchać, gdy się nie jest pytanym o zdanie. Nie pisnąć nikomu ani słowem, co w domu się dzieje na codzień, nie srać w gniazdo, w którym się także siedzi. Modlić się do Boga z wdzięcznością za dom, za rodzinę, za ojczyznę wywalczoną w dwóch wojnach. Krew pradziadów się tu przelewa, tutaj i codziennie… W każdym kolejnym kieliszku przechylonym do końca, do dna samego, bez przepicia i bez zakąski. Ta to krew tak pali w gardło, zmienia głos w bełkot, we wrzask otumaniający. Przepala mury wieloletniego milczenia, swarów i kłótni. Dzięki niej łączy się rodzina cała braterstwem, miłością ojca do syna, matki do córki, brata do siostry, a nawet do szwagra skurwysyna i do tej zdziry szwagierki. Nie ma końca opowieściom, jak to było, kiedyś, w tamtych czasach, gdy człowiek młody był i mu się jeszcze chciało.
Lepiej się działo, oj lepiej, szanowało się, panie, innych, uważało. A nikomu się wtedy nie przelewało. Nie to co dzisiaj! No spójrzcie na ten stół świąteczny. Niczego nie brakuje, jedzcie więc, do syta jedzcie! Pchajcie w brzuchy, jutro już może nie być. Pijcie za zdrowie, za honor, za ojczyznę. Bruderszaftom nie powinno dziś być końca. Święta są przecież! Święta takie piękne! Płaczmy wspólnie z radości, wyruszajmy się i śpiewajmy pełną piersią kolędy. Bóg się przecież narodził, nasz Zbawiciel, biedne niewinne dzieciątko. Tak nas wszystkich ukochał malutki, że dziś z nami, tu na ziemskim padole, zasiadł do wigilijnej kolacji. Okryty jedynie siankiem pachnącym, Bóg pomiędzy śmiertelnymi. Połammy się białym opłatkiem jak nakazuje stara polska tradycja. Bóg jest Polakiem przecież, zwłaszcza po wódce, a jego dziewicza Matka, królową całej Polski. Amen!
Jedna odpowiedź do “Święta”
Przygotowania do świąt ruszały tuż po barbórce. W rybnym zamawialiśmy karpia. Urządzaliśmy wycieczki po sklepach w poszukiwaniu rozmaitych produktów. W wigilię przybywali goście. Kuchnia pracowała do ostatniej minuty. Dzieliliśmy się opłatkiem. Zasiedliśmy do stołu. Konsumpcja nabierała rozpędu. W tle leciały kolędy. Przyszedł czas na odpakowanie prezentów. Oglądaliśmy telewizję. Pasterka była o północy choć z czasem ta konwencja została złamana. Po powrocie delektowaliśmy się wypiekami. Degustowano czerwone wino własnego wyrobu czy gorzałę sąsiedzkiej produkcji. Wytrawni degustatorzy byli w stanie dotrwać do wczesnych godzin porannych.
PolubieniePolubienie