Złość


Nosi mnie, roznosi i sama nie wiem, czemu. Znam to uczucie tak dobrze. Wiem, kiedy nadchodzi, skrada się po cichu na palcach. Najpierw stoi za plecami jak kat nad grzeszną duszą. I w końcu: „Hu!!!”, krzyczy mi do ucha. „Dawaj! Ruszamy!”, daje znak do boju.
Zaczynamy walkę podjazdową, wybieram swoje ofiary. Słabe w moich oczach, niezdolne do obrony w walce na słowa lub bezczynne na moje zaczepki.
Rzucam szmatami do garnków. Jajecznica z rozgrzanej patelni odbija się od ściany. Tony ubrań moich braci, składane od tygodni na krzesłach, lądują w błocie rzucone przez okno z rozmachem miotacza kuli. Nikt nie jest w stanie powstrzymać tej fali. Nawet ja sama. Wcale nie wiem, czy bym chciała w ogóle wyznaczyć jej granice, czy po prostu dobrze mi się w niej tak potaplać. Jak tłusta świnia w tłustym błocku.
Udaje jej się działać tak na mnie latami. Dziś przychodzi już rzadziej, tylko od czasu do czasu, jakby trochę przestygła na niepodsycanym ogniu. Ale ja nadal świetnie rozumiem tę taktykę. Nie zapomniałam…
Najpierw jarzy się i jej promień jest słaby, delikatny i patrzę w niego jak w świece na kościelnym ołtarzu.
Tak łatwo mogłabym go zdmuchnąć, gdybym tylko chciała. Dzisiaj jednak nie chcę. Dzisiaj chcę być złośnicą. Jak dawniej, małą i wredną zołzą, tupać nóżką i fukać o byle gówno. Nie zdmuchnę go, bo po co? Dziś mi tak dobrze! Niech się zbiera, niech gotuje we mnie i niech tryska potem jak lawa wulkaniczna. Niech trzaśnie jak grzmot podczas burzy, niech oczyści ciężkie powietrze. Chluśnie deszczem przekleństw i okropnych myśli. Och, wspaniała rzęsista ulewa! Stoję w tym deszczu, z lubością kąpię się w nim naga. W jego ciężkich kroplach obmywam się z brudu. Z błota i z pyłu, z klejącego potu codziennych zmagań. Niech leje, niech się sączy po plecach, po włosach, bo rzęsach niech leci, niech miesza się z moimi łzami. Wolno mi przecież! Wolno mi ze złości płakać! I nie muszę wcale wiedzieć, czemu to wszystko. Nie mam gotowych odpowiedzi, wolno mi nie mieć, nie wiedzieć, skąd to wszystko się we mnie zbiera.
W tym momencie jestem tylko jednością z żywiołem. Wypełnia mnie po koniuszki palców, po czubki włosów. Tu i teraz nie ma znaczenia, co będzie potem. Zamykam oczy, daję się ponosić. Aż do chwili, kiedy spostrzegam przez przymrużone oczy, że ciemne chmury ciągną dalej i powoli nadchodzi oczyszczenie.
Rozlewa się po mnie jak delikatne ciepło pierwszych promieni wiosennego słońca. W tym majowym świetle prosto z nieba stoję ja, ja sama, ja z sobą, ja dla siebie! Otulona jest moja nagość, moja bezbronność, moja krucha ludzkość we mnie. Czuję każdą komórką, jak emocje tańczą jeszcze we mnie, choć muzyka wybrzmiewa powoli, powolutku… Ostatnie tony uwielbianego tanga.
Koniec.
Składam głęboki ukłon przede mną i przed złością. Tak nam się dobrze tańczy we dwoje. Od razu łapiemy wspólny krok jak nikt inny, wirujemy płynnie w rytm gorącej muzyki. My tylko we dwie na parkiecie, na tanecznym podeście śliskim dla posuwistych kroków. Dwie idealne partnerki. Przytulam złość do serca, do piersi, do splotu słonecznego, biodro ociera o biodro z czułością. Tu i teraz złość należy do mnie, a ja do niej i to całą sobą. Dziękuję jej na odchodnym z miłością i głęboką wdzięcznością, bo wiem, że wraca i że wie doskonale, kiedy jej będę znowu potrzebować. Jest jak dobra przyjaciółka, motywuje mnie, podaje rękę na drugą stronę, na kolejny odcinek życia. Dziękuję i do następnego spotkania!

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Blog na WordPress.com.

%d blogerów lubi to: