Moja ulubiona zabawa to zabawa w szkołę. Jestem uczennicą i nauczycielką w jednej osobie. Sama umiem się bawić świetnie, nawet lepiej niż z Agnieszką. Choć jestem cztery lata od niej młodsza, potrafię lepiej czytać i pisać, a i pismo też mam ładniejsze. Kształtne literki, równiutko skreślone liczby, szlaczki, które nigdy nie wychodzą poza linijki. Rzadko używam gumki, pewną ręką kreślę ołówkiem w zeszytach. Maluję „jak stara, chyba będziesz malarką”, mówi mama i pokazuje wszystkim moje bukiety. Najbardziej uwielbiam malować kwiaty. Polne maki, fioletowe koniczynki, błękitne chabry i rumianki z żółtym, chropowatym kółkiem, a wiosną tulipany czerwone z czarnym środkiem jak spalone łebki zapałek i pyłkiem kwiatowej sadzy brudzącej palce. Cieniutkie liście trawy, która kwitnie tuz przed końcem maja. Mleczy żółte jak słońce i róże o ostrych kolcach, ale piękne i szlachetne. Wszystkie te piękności maluję na pierwszych stronach laurek. Rozdaję je każdemu na urodziny, imieniny albo od tak, bez okazji. Są wytworem mojej dziecięcej twórczości, ale i sceną do popisu, uwielbiam bowiem oklaski i wzdychania nade mną z zachwytu. W środku wypisuję życzenia. Przepisuję wierszyki znalezione w zbiorach poezji, mądre myśli, cytaty z kalendarza dobre na każdą okazję. Biblijne pouczenia, strofy o miłości do Boga, Matki Boskiej i bliźniego swego. Koloruję, podkreślam, ozdabiam litery wymyślnymi zawijasami. W ruch idą kredki, kolorowe flamastry, błyszczące złotka naklejam, które chowam pod łóżkiem. Moje zagraniczne skarby. Sama też tworzę poezję: piękne wiersze, poematy o rymach zgrabnych chociaż częstochowskich. Dla każdego coś napiszę: dla mamy, dla babci i dla pani Krysi na Dzień Nauczyciela, niby od całej klasy. Wyobrażam sobie, że siedzę pod gruszą jak Jan Kochanowski. Zwoje papieru na dębowym stole, wieczne pióro w dłoni. Maczam je w czarnym jak heban atramencie i kreślę słowo po słowie. Zdanie po zdaniu, płyną tak gładko jak myśli w mojej głowie. W szkole najbardziej lubię język polski. Idzie mi dużo lepiej niż matematyka. Bez wysiłku zawsze jestem ta pierwsza, ta najlepsza i ta najszybsza. Pytanie – odpowiedź. Jak ping pong, jak szybka piłka. Rzut i odbicie. Taka gra między mną a panią od polskiego. Uwielbiam pisać wypracowania, rozprawki, referaty. Strona po stronie, teksty płynne, dobre do czytania, bo porządnie rozpuszczam wodze fantazji. Daję się ponieść, jestem sobą, kreatywna.
Kiedy pani przyniesie sprawdzone zeszyty, czytam na środku, na forum klasy, za co dostałam piątkę. Oczy wlepione we mnie, czasem bezmyślne, zaspane, a czasem po prostu zazdrosne. Ale mi jest wszystko jedno! Potrzebuję sceny, uznania i to wszystko. Przestrzeni dla słowa, które wychodzi ze mnie, leci prosto z przepełnionej głowy w przestworza, z serca kochającego emocje, z samego środka tryska jak gorąca lawa z głębokiego krateru. Słowa pobudzone już najmniejszym cytatem, ale z głębią. Widzę, że mnóstwo jest tematów podatnych do rozwinięcia. Na kartkach papieru zmieści się wszystko, więc hulaj duszo, w tym jestem najlepsza! Zdaję do liceum na profil humanistyczny, tylko tam widzę swoją przyszłość i tylko tam pasuję z moją duszą humanistki. Już od pierwszego dnia ląduję na miejscu klasowej prymuski z polskiego. Cenne odpowiedzi, bezbłędnie zrobione zadania. Mojego imienia pan Stach, polonista, uczy się jako pierwszego bezbłędnie. Siedzę na lekcjach wsłuchana w historię języka, wyczytuję teksty o mrocznym średniowieczu. Zachwycam się składnią. Dla mnie wykresy zdań nadrzędnych i podrzędnych to świat, w którym się bezbłędnie poruszam. W drugiej klasie przejmuje nas nowa młoda nauczycielka. Pani Beata, duża blondynka w mini spódniczkach. Utraty pana Stacha żałuję może ze trzy minuty pierwszej lekcji. Oczarowanie nową polonistką następuje błyskawicznie. Czuję od razu, że w naszym liceum wraz z jej przyjściem zaczyna się nowa epoka. Na wielkie salony nas wiedzie, przestronne i ze świetlistą iluminacją. Poraża mnie jak błysk jej cięty, ale pełen szacunku język, trafne słowo, wiedza jak z encyklopedii, z leksykonu, ze słownika wyrazów obcych i zwrotów obcojęzycznych, z albumów o sztuce, książek o filozofii. Piękna mowa, składne zdania, słówka – brylanciki i wszystko to chociaż się jąka. Najbardziej fascynuje mnie jednak jej krytycyzm. Podważanie prawd niezmiennych od zarania ludzkości. Nie lubi utartych schematów, powtarzanych sloganów, banałów paplanych bez namysłu. Tyle wie o muzyce, teatrze, o alternatywnym kinie i awangardowych artystach. Filozofuje swobodnie, prowokuje, zmusza nas do myślenia i przełamywania konwencji. Nie dać sobie w kaszę napluć, za nos się wodzić, wmawiać głupot, żyć w zabobonie, w ciemnocie, tego uczę się po raz pierwszy właśnie od niej. Oraz tego, że mi wolno, że mam prawo, że decyzja należy do mnie. Nie umiesz, spróbuj, może się nauczysz. Wraz z jej przyjściem jakby rozsuwały się nagle przede mną grube zasłony, oddzielające mnie latami od świata. Łapię promienie zgłodniałym wzrokiem. Wreszcie zaczynam odróżniać kolory, odcienie, tony, widzieć przeróżne desenie, natężenie światła. Tak rodzi się we mnie wielka pasja dla słowa i wiara jednocześnie. Bo jak ona mogła, to ja też dam sobie radę, posłucham duszy mojej, jej szeptu. Będę szła tam, gdzie chętnie bym doszła. Wystarczy patrzeć na nią i pilnie jej słuchać. Trzy lata trwa nauka pod skrzydłami pani Beaty. Tyle mi dała, tyle jej zawdzięczam, bez niej pewnie bym dłużej potrzebowała, żeby zrozumieć, że jestem tego warta, że nie muszę bać się próbować i robić błędy. Pan Stach, pani Beata, język polski… Cała moja nauka. Liceum w małej Świdnicy. Koledzy i koleżanki z klasy i z internatu. Spotkanie wsi i miasta. Czasami bolesne to wszystko było, zawstydzające. Składa się jednak w całość jak puzzle na moją życiową edukację. Tylko moją, jedyną i własną. Dziękuję życiu, za każde doświadczenie. Czasami może były one jak klapsy na dupę na opamiętanie, czasem jak słodkości w nagrodę za bycie grzecznym. Wszystko co mi zsyłasz Panie Boże, ma sens głęboki i dobre zamiary… A może zwać cię Uniwersum?
Jedna odpowiedź do “Lekcje polskiego”
Ogólniak na peryferiach miał kiepską renomę. Po przekroczeniu progu dawała o sobie znać wszechogarniająca bylejakość. Pewien wyjątek stanowił obszar wychowania fizycznego oraz języka polskiego. Trenerów nie miałem okazji dobrze poznać bo moja przygoda ze sportem trwała relatywnie krótko. Zaś jegomość polonista wydobył z nas wszelkie supermoce.
PolubieniePolubienie