Skończyłam cztery lata i czuję się strasznie duża. Ksiądz powiedział, że jak będę czterolatką, czyli dużą dziewczynką, zrobi dla mnie wyjątek i będę mogła przychodzić na lekcje religii do kaplicy w drugiej wiosce, a zimą do salki katechetycznej. I dziś kroczę dumnie obok mamy, która tylko jeden jedyny raz może iść ze mną, żeby pokazać mi drogę i wyjaśnić, jak mam chodzić, by nie wpaść pod samochód. Potem muszę już dać sobie radę sama. Mama nigdy nie jest punktualna, więc nieco się spóźniamy na pierwszą lekcję religii. Wchodzę do kaplicy zawstydzona spóźnieniem i faktem, że jestem nowa i taka mała, że ledwie sięgam do klamki ciężkich kościelnych drzwi. Wszyscy odwracają głowę w moją stronę i słyszę, jak ktoś szepcze: „A co ona tu robi?” Ksiądz skinieniem dłoni zaprasza mnie do środka i pokazuje miejsce w pierwszej ławce tuż przed nim. Siadam i od razu jak zaczarowana słucham grzecznie opowieści biblijnych. Nasz ksiądz umie pięknie opowiadać. Do każdej historii daje nam na końcu lekcji biało-czarny obrazek, który trzeba w domu pomalować kredkami i wkleić do zeszytu. Na następnej katechezie sprawdza zadanie domowe i zamaszyście kreśli obok obrazka swój podpis, ozdabiając go krzyżem. Jakby był jakimś świętym. Kolejne dwa lata chodzę raz w tygodniu na katechezę, pilnie zapamiętuję nowe informacje, znam na pamięć i życiorysy świętych i historię życia Jezusa, Maryi, dziesięć przykazań, bezbłędnie, na pamięć wszystkie modlitwy. Najbardziej lubię modlić się do Anioła Stróża. Jest tylko mój, pierwszy prawdziwy przyjaciel. Wyobrażam go sobie często pięknego, w białej szacie, z puszystymi skrzydłami na plecach. Czasami, gdy już prawie zasypiam i mówię mu „dobranoc”, czuję jak przysiada na brzegu mojego łóżka. Czeka cierpliwie, aż całkiem odpłynę. Wtedy śnię bardzo intensywnie, a on jakby przeszedł też na tę drugą stronę. Moje sny są bardzo dziwne. Nie tylko Anioł Stróż w nich się pojawia. Często przychodzą również inne postacie biblijne i duchy, od których się pocę i z przestrachem zasiadam na łóżku, bo chcą mnie udusić. Czasami w nocy ktoś płacze. Jak czujny zając nadstawiam uszu. Wstaję i patrzę przez okno, bo płacz przeobraża się w krzyki. Noc u nas na wsi jest cicha i głucha i tak czarna, że nie widać dobrze postaci. Domyślam się jednak, kto gra w owym teatrze cieni. Robert znowu tłucze Lucynę. Za dużo sobie wypił. Stał pod sklepem aż do wieczora, a potem wracał na chwiejnych nogach. Oczywiste, że będzie awantura. Widziałam go dzisiaj i jak zwykle się go bałam. Nie lubię tego faceta. Kiedy jest trzeźwy, udaje miłego, stoi z tatem pod płotem i gada, paląc papierosa za papierosem. W niedzielę prowadzi żonę pod rękę do kościoła. Nocami, gdy nikt nie widzi, leje ją i rzuca w błoto. Opowiadam mamie, że znowu wszystko widziałam i słyszałam, że obudziły mnie krzyki i płacze sąsiadki. Mama radzi mi się nie wtrącać. To nie nasze życie. I nie odpowiadać nikomu, broń Boże, niech sobie sami rozwiązują własne problemy. W naszej wsi panuje niepisana zmowa milczenia. Takich małżeństw jest dużo więcej. Trzeba się tylko dobrze przyjrzeć. Zwłaszcza kobietom. Niektóre po awanturach muszą wyjść z domu, zanim znikną im z twarzy siniaki. Każdy dobrze wie, co się stało, lecz nikt takiej kobiety nie zagaduje. A ona tylko czmycha, jak wypłoszona sarna. Do sklepu szybciutko i z powrotem. Zanim ktoś popatrzy ciekawsko. Chleb, mleko dla dzieci i flaszka dla męża, tak przy okazji. Naczęściej to jednak zakupy są przy okazji. Mąż wysyła ją po pół litra. Sam leży chory, na kacu albo musi się jeszcze dopić. Żona mężowi musi służyć, więc potulnie wsiada na rower i mknie polną drogą na skróty, zanim sklep zamkną, a mąż się całkiem rozzłości. Większość kobiet w naszej wiosce cierpi przez mężów pijaków, ale znoszą swoje cierpienie pokornie. „Może pić, może być, ale musi być”, jak mawia nasza mama.
Mama porównuje się z innymi babami i jest dumna, że tata pije tylko od święta, raz na kwartał. Przekonuje nas, a siebie samą chyba najbardziej, że wcale nie mamy z nim tak źle. Mogłoby być dużo gorzej, jak u sąsiadów. W wiosce jest też kilku facetów, których nigdy nie widziałam pijanych. To są ci, którzy pracują w mieście, ponieważ skończyli lepsze szkoły. Moi rodzice ich nie lubią, podobno zadzierają nosa i uważają się za coś więcej. „Wyżej srają, niż dupę mają”, tak nie o nich gada.
A ja ich na przekór lubię i lubię na nich patrzeć. Są jacyś inni niż cała reszta we wsi. Nie tylko inaczej ubrani, inaczej też mówią. Nie klną i nie są głośni. Taki jest ojciec mojej koleżanki Izy. Cichy i spokojny. Miły dla nas dzieci. Iza się go nie boi. Stoję z boku i patrzę z zazdrością, jak swobodnie rozmawia ze swoim tatą, a on się tylko uśmiecha, jakoś tak delikatnie. „Jak nie facet a baba”, myślę. Nie znam tego od mojego taty. Chciałabym czasami poczuć, jak to jest mieć innego ojca. Ogarnia mnie zazdrość prawie, że to Izie udało się w takiej rodzinie urodzić. Jestem też zła na mojego Anioła Stróża. Niby stoi przy mnie od pierwszych chwil mojego poczęcia, każdego dnia i każdej nocy czuwa i służy mi pomocą. Dlaczego więc wybrał mi akurat takie miejsce do życia? Czy nie słyszy moich życzeń, które szepczę co wieczór przed zaśnięciem?
A może to wszystko to tylko bajka i nic na świecie nie zależy od Anioła. Wcale nie ma białych szat, ani puszystych skrzydeł i nie ma również Boskiej ręki. Nie ma też duchów, diabelskiego śmiechu, wiecznych kar, całych tych zaświatów, z niebem, piekłem i z czyśćcem dla niezdecydowanych za życia. Może wszystko to tylko bujda, zwykła loteria, czysty przypadek, kompletnie bez Bożego zamysłu.
Tej nocy śni mi się coś jakby teatr cieni. Jasne tło w małym pudełku, tańczące zarysy postaci. Głosy jak z oddali, przytłumione szepty. Cichutkie oddechy, delikatne jęki. Patrzę na to wszystko, co tak przed oczami mi skacze i jeszcze jakoś nie załapałam w tym sensu. Brakuje mi wątku, jakbym przyszła znowu zbyt późno, w połowie trwającego spektaklu…
