Pisanie

Umiem pisać. Cieszę się, kiedy to, co kreślę na kartce białego papieru śniadaniowego, ktoś umie poskładać literka po literce w takie właśnie słowo, jakie ja sama sobie wymyśliłam. Najpierw piszę: „Mama”, „dom”, potem moje dość długie imię, a potem to już samo poszło i idzie! Piszę i piszę, wszędzie piszę! Po gazetach, po kolorowej ceracie na babcinym stole, po ścianach ze wzorkami z białego wałka. Po lamperii muszę skrobać, żeby uwiecznić jakieś wyrazy, bo jest za śliska, żeby skreślić na niej coś kredką albo nawet długopisem zwędzonym z dziadkowego barku. „Ala ma kota, a kot ma Alę”, podpowiada mi mama. Zapisuję bezbłędnie, no może bez przecinka. Znaki interpunkcyjne nie są jeszcze na tym etapie, ale piszę już całymi zdaniami.

Zaglądam Agnieszce przez ramię, czego uczy się w szkole na języku polskim. Chcę w końcu przepisać coś mądrzejszego z książek niż jakieś bzdurne zdania o Ali, jej kocie i piesku Azorku. Agnieszka jednak zasłania ręką swoje czytanki, gdyż jest zazdrosna. Piszę ładniej od niej. Moje literki są równe i okrągłe i nie wychodzą poza linijki. Wyśmiewa mnie, że pisząc wystawiam język i kręcą nim, jakbym miał mi w czymś pomóc. Śmieje się, szturcha mnie i wyrywa kredki, więc idę do domu na górę i płaczę rzewnie przed mamą, prosząc, żeby kupiła mi w końcu zeszyt. Mój własny. Taki jak u Agnieszki: w cieniutkie linijki. Nie takiego białego do rysunków. Nie chcę ciągle malować. Marudzę tak długo, aż w końcu idziemy do drugiej wioski i dostaję to, czego chciałam. Wracam dumna, macham zeszytem Agnieszce przed nosem i znikam u nas na piętrze. Już mi jej nie potrzeba. Ukradłam za to z jej szafy starą książkę, chyba jakiś podręcznik z poprzedniej klasy, bo wszystkie ćwiczenia zapełnione są jej koślawym pismem. Siadam za stołem i piszę. Piszę i czytam mamie na głos. Po jakimś czasie mama mówi, że czytam już płynnie i nie rozbijam słów na sylaby jak przedszkolaki. Opowiada o tym z dumą wszystkim po rodzinie, ale rzadko ktoś jej słucha. Oprócz mojej babci. Ona zawsze powtarza, że będę pewnie nauczycielką, taka jestem mądra. Może. Na razie chciałabym być jednak pielęgniarką. Tak jak mama chodzić w białym czepku i robić zastrzyki. Być ważną dla ludzi w wiosce, zwłaszcza dla chorych dzieci. Takich jak śmiertelnie chora Edyta z domu za pałacem na górce. Chodzę z mamą do niej każdego wieczora. Mała dziewczynka o wielkich oczach i o dziwnie grubej szyi. Mama mówi, że to z choroby, z powodu jakiegoś nowotworu. Edyta nie płacze, nawet wtedy, kiedy mama wbija w jej pośladek grubą igłę i wciska zawartość wielkiej, szklanej strzykawki. Podobno jest już tak przyzwyczajona do zastrzyków, że wszystko jest jej obojętne. Ja myślę, że ona po prostu wypłakała swoje słone łezki, co do ostatniej kropelki. Jej oczy po prostu wyschły, tak jak jej chudziutkie ciałko, które leży bezwiednie na białych poduszkach. Któregoś dnia maluję dla niej obrazek, małego aniołka i bukiet fiołków. Laurka, ot tak, bez okazji. Może się choć trochę ucieszy. Pod spodem wypisuję słowa wierszyka: „Na górze róże na dole fiołki, my się kochamy jak dwa aniołki.” Zwijam obrazek w cienki rulonik i naciągam już kurtkę do wyjścia… Chcemy z mamą iść, jak co wieczór na zastrzyki, kiedy tata mówi, że możemy zostać w domu.

Mój tata pracuje z ojcem Edyty na spychaczu w lesie przy budowie nowego koryta rzeki. Mówi, że Fredek dziś nie był w pracy, ponieważ Edyta umarła w nocy. 

Kiedy płaczę, mama tłumaczy mi, iż było wiadomo, że to nastąpi, bo dziewczynka nie miała żadnych szans w walce z chorobą i żebym nie była smutna, gdyż małe dzieci idą prosto do Pana Boga. Stają się aniołkami i w niebie są dużo szczęśliwsze niż na ziemi, nawet bardziej niż u mamy. Pytam ją, czy mogą się tam bawić, śmiać i biegać, czy muszą siedzieć cicho jak w kościele na mszy. Podobno weselą się tam inaczej. „Po bosku”, mówi mama. „Śpiewają pieśni, towarzyszą Panu Bogu, Jezusowi i Maryi w przechadzkach po pięknym raju. „Taki raj kiedyś nastanie i na ziemi i wtedy znowu spotkają swoich rodziców, bliskich i koleżanki.”

Tak naprawdę boję się tego spotkania, bo czy Edyta nadal będzie dzieckiem, a ja może będę już starą panią… Czy ona mnie wtedy rozpozna? 

Zastanawiam się, skąd mama ma takie informacje, skoro w raju nigdy nie była. Wątpię… Postanawiam zapytać się o wszystko samej Edyty i piszę do niej pierwszy list w moim życiu. Opowiadam w nim o jej pogrzebie. O białej sukieneczce, w którą ubrała ją jej mama. O bucikach na klamerkę i o ślicznych podkolanówkach w różyczki. Takie same różowe różyczki, jak te w wieńcach, które składano na jej grobie. O tym, że jej mama bardzo płakała i nikt nie mógł jej uspokoić, nie wspominam ani słowem. Nie chcę, aby się w raju smuciła, niech sobie wiedzie beztroskie życie anioła. „Tyle miała cierpienia na ziemi”, myślę.

Piszę jej też, że od września wreszcie pójdę do zerówki i że teraz, kiedy umarła, będę miała tylko jedną koleżankę z naszej wioski, Izę. Jeszcze jej dobrze nie znam, ale wiem, że ona była jej sąsiadką i zanim się rozchorowała, bawiły się razem w piaskownicy. Myślę, że skoro Edyta lubiła się z nią bawić, to ja też polubię Izę. Przyrzekam Edycie, że opiszę jej wszystko dokładnie, jak się tylko nauka zacznie. Opowiem jej o dzieciach, o pani Danusi, która będzie naszą przedszkolanką. Przez wiele tygodni po śmierci dziewczynki, piszę więc krótkie liściki. Kiedy wieczorem jestem bardzo śpiąca, zapisuję tylko słowo „Pozdrawiam” i pod spodem dodaję „Twoja Andzelika”.

Składam karteczki w pudełku po ptasim mleczku i wsuwam je głęboko pod łóżko. Czasami śnię, że w nocy ją słyszę, kiedy buszuje w mojej skrytce. Pewnie Edyta czyta i śmieje się dźwięcznie, gdyż rozśmieszyły ją moje opowieści o naszych morskich świnkach, o Arturze, który chce być tak jak ja dziewczynką lub o zabawach w domek w lasku i gotowaniu zupy z naszych sików.

A może to wcale nie są sny, tylko Edyta zachodzi teraz do mnie w odwiedziny, tak jak ja kiedyś do niej co wieczór chodziłam? Może ona wcale nie ma tam wysoko w niebie nowych koleżanek, zabaw i radosnych śmiechów? Może to życie u Pana Boga jest tak samo smutne i nudne jak nabożeństwa w naszym małym Kościółku? Proszę ją w myślach, by zdradziła choć parę szczegółów o tamtym świecie. Zachęcam ją do pisania, kładąc obok mojego łóżka czystą kartkę wyrwaną z mojego cennego zeszytu i kilka kolorowych kredek. Co rano, gdy tylko otworzę oczy, od razu szukam śladów jej nocnych odwiedzin. Na darmo jednak, ponieważ ona nigdy nie chodziła przecież do szkoły! Nie uczyła się pisać i czytać, bo leżała pogrążona w chorobie. „Jaka szkoda”, wzdycham i proszę mojego anioła, który do tej pory czuwał nade mną, by teraz towarzyszył Edycie. Modlę się żarliwie do niego i wyjaśniam, jak bardzo chciałabym jej pomóc, by nie była tam ponad chmurami samotna. No i ja sama oczekuję też znaku od niej, jakiejś odezwy z boskich zaświatów. Anioł niestety nie spełnia się w roli posłańca. A może jego dłonie zbyt eteryczne nie są w stanie porządnie utrzymać długopisu. 

Kupujemy z mamą kolejny zeszyt i teraz ja sama z nią piszę. Spisuję nasze dziecięce rozmowy prowadzone w mojej głowie nocami. Kiedy nie mogę zasnąć, wysłuchuję z zamkniętymi oczami pięknych opowieści Edyty i dzięki im znowu zaczynam wierzyć w Pana Boga i w istnienie rajskich zaświatów.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Blog na WordPress.com.

%d blogerów lubi to: