Jest sierpień i wszędzie pachnie koszonym zbożem i słońcem. W powietrzu unosi się pył powstający na polach, kiedy do akcji wkracza kombajn. Wielki Bizon na ogromnych kołach, głośny, ryczący na pół wioski. To pan Jurek siedzi jak Faun półnagi w kabinie, bo on dzisiaj dosiada potwora. Patrzy na nas z góry i macha ręką, abyśmy zjeżdżali mu z drogi i nie pchali się pod koła.
Straszny obraz naszej miazgi, która po nas mogłaby zostać, staje mi przed oczami.
Z odrazą zaciskam powieki. Oczy pieką od pyłu ze żniwnej młócki. Ciągnę Artura za rękę na podwórko, on ma często głupie pomysły i już nie raz ryzykował życiem. Często przebiega przez ulicę, nie patrząc ani w lewą, ani w prawą stronę. „Harpagan”, mówią o nim wszyscy. Siłą zaciągam go do domu i skarżę się ojcu, że brat mnie nie słucha, choć wiem, że zaraz dostanie za to bicie. Lepiej niech tata spuści mu słone manto niż ma go spotkać śmierć pod kołami kombajnu. Tata zabrania mu tylko opuszczać mieszkanie, dziś nie ma czasu na bicie. Jest bowiem następny w kolejce do koszenia, a jeszcze nie wypożyczył ciągnika. Oddycham z ulgą i idę się wreszcie bawić sama, bez wiecznego ogona. Na dole spotykam Agnieszkę. Niesie w ręku koc, wybiera się na łąkę. Chętnie przyłączam się do niej i znikamy szybko pomiędzy wysokimi trawami. Jutro dziadek dopiero będzie kosił łąkę, może to ostatnie siano w tym roku. Z zapamiętaniem zrywam co piękniejsze kwiatki, jakbym chciała je przed kosą uchronić. Poza tym uwielbiam polne bukiety. Rumianki, chabry i czerwone miotełki szczawiu. Splatam z koniczynek wianki i wdycham zapach lata, rozkoszując się słońcem i słuchając klekotu bocianów na wieży naszego pałacu. Ich klekot króluje w lecie nad całą wioską. Jeszcze kilka tygodni i bociany odlecą do ciepłych krajów. Też bym tak chciała, marzę o dalekich podróżach. Kiedy patrzę na nie z melancholią i pewną dozą zazdrości, dostrzegam nagle jakieś dwie dziwne postacie. Nieznajome, na pewno nie z wioski i chyba nawet nie z naszej epoki! Stoję i gapię się, nie ruszam się, nie wołam Agnieszki, leżącej na kocu pod jabłonką. Kątem oka widzę, że i ona powoli wstaje i patrzy w tym samym kierunku. Z góry, od strony pałacu, idą dwie panie. Jedna wysoka i szczupła, druga niska i pulchna jak ciocia Krysia. Obie ubrane w długie, czarne suknie z eleganckich koronek. Bufiaste rękawy, falbany i stójka pod samą bródkę. Włosy upięte wysoko w kok i przykryte malutkim kapeluszem, nie takim co ma chronić od słońca, bo po to w dłoniach obie trzymają parasolki. Chociaż są tak blisko, że jakbym tylko głośno wypowiedziała jedno słowo, to musiałyby mnie usłyszeć, nie patrzą nawet w naszą stronę. Jakby w ogóle nas nie dostrzegały. Idą pogrążone w rozmowie, gestykulując od czasu do czasu dłońmi w czarnych koronkowych rękawiczkach. Dwie damy z bardzo dawnych czasów. Wiodę zafascynowanym wzrokiem za pięknym, nieziemskim prawie zjawiskiem. Zastanawiam się, skąd się nagle tu wzięły, kim są i dokąd wiedzie ich droga. Szczypię się w ramię i wiem, że to nie sen, bo przecież nie śpię. Stoję na łące z naręczem kwiatów, słyszę w oddali kombajn, świergot ptaków… Wszystko się dzieje naprawdę. Pyłki koszonych zbóż wirują w powietrzu i rozmywają nagle ich obraz. Kobiety wchodzą w tuman kurzu w oddali. Patrzę na Agnieszkę i obie nie możemy wydać z siebie ani słowa. Wiemy, że to co się stało, było na jawie. Gdybyśmy cokolwiek powiedziały dorosłym, pewnie wyśmialiby nas po prostu i stwierdzili tylko, żeśmy obie pewnie na kocu spały i słońce za mocno przygrzało nam po głowach.
Jeszcze kilka razy tego lata wracam na łąkę i czekam w tym samym miejscu na ponowne odwiedziny z zaświatów. Szukam jakichś znaków na drzewach, wydeptanych przez tajemnicze panie ścieżek w polnych kwiatach. Może zgubiły gdzieś koronkową chusteczkę albo piękna broszka spadła im niepostrzeżenie na trawę. Spędzam ostatnie dni wakacji na łące, jak opętana pragnieniem kolejnego spotkania. Kiedy dziadek kosi trawę i ustawia na drewnianych palach snopki siana, okupuję jeden, tworząc w nim moją letnią chatkę. Chowam się w środku jak w bunkrze i przez cały czas przez mały otwór obserwuję okolicę. Jestem pewna, że damy wybiorą się ponownie na spacer. Wpatruję się w pałac na górce i słucham dobiegających stamtąd dziwnych odgłosów. Jakby ktoś młotem uderzał tępo albo drzewo rąbał z zacięciem. Lecę do domu i opowiadam o poczynionych obserwacjach. Mama wyjaśnia mi, że to pijaki rąbią podłogi w pałacu na opał. Kilka dni później, kiedy już się zaczęła szkoła, we wsi powstaje duże poruszenie. Nagle zjeżdżają się do nas radzieckie auta pełne umundurowanych żołnierzy. Wygląda to tak, jak w czasie stanu wojennego, kiedy przez wsie przejeżdżały cale tabuny aut a nawet czołgów. Wszyscy gonimy pod pałac. Nie wolno nam się zbliżać do budynku, więc stoimy pod płotem u pana Ryśka. Jego podwórko graniczy z działką pałacowego parku. Rozkopano ziemię u wejścia do pałacu i kilku żołnierzy w białych rękawicach wyciąga z powstałego dołu kości, czaszki, hełmy, a nawet długie, skórzane oficerki. Podobno w ostatnich dniach wojny zginęli tu radzieccy oficerowie. Wkładają kości do metalowej trumny, oddają ostatnie honory, wystrzeliwując salwę z karabinów w powietrze. Tłumy Ryśkowych gołębi wzbijają się w niebo w popłochu, a psy z wyciem podkulają swoje ogony. Po honorowych popisach radzieckiej armii, żołnierze zatrzaskują wieko trumny i taszczą ją na pakę samochodu. Kiedy odjeżdżają, kończy się niecodzienne widowisko. Ludzie długo jeszcze stoją w tłumie i wymieniają się zasłyszanymi „gdzieś tam” informacjami.
Nie mogę spać tej nocy, wszystko śni mi się dziko. Przewracam się w łóżku do rana i rozmyślam o całym tym życiu pozagrobowym. O tym, co ze mnie zostanie, kiedy umrę i znajdę się w grobie. Czy będą mnie robaki toczyć? Co za makabryczne wyobrażenie! A jak obudzę się i stwierdzę, że wcale nie umarłam?! Kto mnie wtedy odkopie? Czy w ogóle ktoś usłyszy, że wołam pomocy? Nasz cmentarz jest przecież tak daleko od wioski… Sama nie podniosę ciężkiego wieka trumny, nie wykopię się spod narzuconego gruzu. Pocę się i trudno mi oddychać. Myślę o grzesznych duszach, o chłopcu-topielcu ze żwirowni. O prababci, która przychodziła nad ranem do mojej mamy i jej rodzeństwa, siadając na brzegu ich łóżka. I o moich damach z łąki też myślę, co jest prawdą w tym wszystkim, a co tylko moją fantazją? Czy opowieści księdza na religii się sprawdzą i wszyscy grzesznicy będą się smażyć w ogniu piekielnym? Modlę się do Anioła Stróża i do Maryi Najświętszej Panienki, aby mnie żadna zmora nie wodziła już więcej na pokuszenie. Chcę mieć serce czyste i dobre i trafić do Pana Boga. Za pierwszym razem, zaraz po śmierci. Do czyśćca nie chcę nawet zaglądać, bo opisy jego są mi za bardzo mętne. Jakoś nie wierzę, żeby dusze tu dobrze się czuły i czekały cierpliwie na życie wieczne. Nie wiem, poza tym, czy bym stamtąd wyszła i sama znalazła drogę do raju. Tak łatwo zagubić się w tłumie. A czy mama będzie tam jeszcze moją mamą? Czy może tylko jedną duszą pośród wielu? Czy będzie trzymać mnie za rękę, czy mnie nie puści, kiedy przyjdzie akurat jej pora na przejście do rajskiej wieczności. A jak mnie przedwcześnie tam wyślą, a ją zostawią na dalsze pokuty? Przed oczami mam nagle obrazy z wojennych filmów o Żydach i obozach koncentracyjnych. O rozdzielaniu rodzin, wyrywaniu niemowląt z objęć matek. Kobiety do kobiet, mężczyźni do mężczyzn, dzieci do dzieci… Płaczę samotnie w poduszkę przerażona taką wizją zaświatów. Wiem, że powinnam się cieszyć i ufać Panu Bogu, że życie wieczne to dar od niego dla marnej, grzesznej ludzkości, a Pan Jezus przygarnie każdą zagubioną owieczkę. Jednak tylko wtedy, gdy nie będzie się zbyt grzeszyć…
Boję się, że mam za dużo słabości, dziwne myśli, które czasami kotłują się w głowie. Czy bardzo gniewa się ten nasz Pan Bóg, kiedy przeklnę albo ukradną Agnieszce zagraniczną czekoladkę? Nawet teraz już wiem, bo poznałam katechizm, że na moim koncie jest również jeden grzech śmiertelny. Wcale nie kocham mojego ojca, jak nakazano w czwartych przykazaniu. Pan Bóg wie pewnie o tym dobrze i rozczarowany codziennie na mnie spogląda. Przed Bogiem niczego się bowiem nie ukryje, tak mówi ksiądz na religii. Siedzi sobie taki starzec z siwą brodą na chmurze, spogląda na nas na ziemskim padole i kreśli coś w Księdze Dobrego i Złego. Wstawia jak do dziennika plusy i minusy oraz sporządza dokładne notatki na marginesie. Wie o każdym mym kroku, wie nawet o moich brzydkich myślach. Co mam zrobić, aby być dobrą w jego boskim oku?
W kościele parafialnym podczas mszy oglądam freski nad ołtarzem głównym. Starzec z brodą do pasa celuje we mnie grubym palcem. Minę ma taką srogą! Tuż nad jego głową pełną siwych loków, święty trójkąt w promieniach, a w środku TO właśnie wszystkowidzące OKO. Jakbym nie usiadła w kościele, zawsze patrzy w moim kierunku. Spuszczam głowę i proszę go o litość, o przebaczenie i obiecuję poprawę. Zerkam w górę z nadzieją na złagodnienie jego spojrzenia. On jednak nadal gapi się zimno i nie cofa swej ręki. Celuje paluchem nadal prosto we mnie. Kończę więc pacierz, żegnam się i czmycham do domu z taką samą jak co niedziela myślą: „Od dziś będę dobra, jeszcze lepsza, Panie mój! Bezbłędna, doskonała, krystalicznie czysta. Tobie, Panu i Stwórcy świata bliska…”
Jedna odpowiedź do “Zaświaty”
Sierpień był szczególnym miesiącem. Koniec lata zbliżał się wielkimi krokami. Początek roku szkolnego był coraz bardziej realny. W okolicy powstawały drogi. Wraz z ekipą podglądaliśmy prace techniczne. Po południu teren budowy stawał się placem zabaw. Wspinaliśmy się na hałdy piachu. Wchodziliśmy w głębokie wykopy. KIlka razy doszło do przypału. Pojawiło się ogrodzenie. Postawiono przyczepę kempingową dla stróża.
Na ulicach pojawiało się coraz więcej samochodów. Zabawy przeniosły się na podwórka. Tato kolegi zbudował nam huśtawkę na której to urządzaliśmy akrobacje. Potem jegomość stworzył kosz do koszykówki więc całe dnie spędzaliśmy na grze.
Któregoś roku babcia wysłała mnie w delegację do swojej koleżanki. Na miejscu była też nieco starsza wnuczka ów pani. Ogród był dość sporych rozmiarów. Pomagaliśmy w jego utrzymaniu. Przelewaliśmy rośliny. Po południu chodziliśmy na spacery. Jak pogoda dopisała to jeździliśmy nad jezioro.
Dziewczyna lubiła nosić letnie sukienki. Kiedy na nią spoglądałem czułem się dziwnie. Wówczas nie potrafiłem opisać swoich uczuć. Towarzyszyło mi dziwne napięcie. Stawałem się nerwowy. Choć epizod głębokiej wiary miałem za sobą to na swoje reakcje patrzyłem z pewnym niedowierzaniem.
PolubieniePolubienie